Wiem, że nie każdy rodzic potrzebuje tej metody do tego, by z powodzeniem „wyregulować” u dzieci czas, który spędzają np. przy ekranach (TV, konsola czy telefon) i jednocześnie zaktywizować je do tego, by zaczęły dostrzegać czynności, które np. mogą samodzielnie wykonać w domu (jak np. wyniesienie śmieci, wypakowanie zmywarki, posegregowanie prania, odkurzenie pokoju, poukładanie książek na półkach itd.). Sama miałam na początku mieszane uczucia, ale postanowiłam spróbować. :-)
Mogę teraz z powodzeniem stwierdzić po 6 tygodniach od jej zastosowania, że u nas ta metoda się sprawdziła. :-)
Jak to się wszystko zaczęło?
Pamiętam, jak w połowie sierpnia wpadłam na jakieś zagraniczne instagramowe konto poświęcone rodzicielstwu i zobaczyłam, że mama prowadząca to konto wprowadziła tę metodę u siebie, i obiecała podzielić się za jakiś czas rezultatami. Kiedy zobaczyłam u niej te patyczki podpisane różnymi czynnościami, jakie jej dzieci mogą wykonywać w domu, i na każdym z nich była oznaczona ilość minut, które mogą „zarobić” za wykonanie danej czynności, to olśniło mnie!
Poszłam do apteki. Kupiłam 100 drewnianych patyczków (szpatułek) do badania gardła (kosztowały mnie ok. 10 PLN) i zaczęłam zastanawiać się, jakimi czynnościami mogę je podpisać, by zaktywizować moje dzieci w kwestii ich codziennych obowiązków, naszego domu i sprzątania po sobie/innych domownikach, czy nawet zachęcenia do zjedzenia całego obiadu.
Zdecydowałam, że moi chłopcy (lat: 10 i 8) i moja Gaia (5 lat) będą mieli część wspólnych patyczków (np. nakrywanie do stołu), a część z nich będzie tylko dla konkretnej osoby, bo wiadomym jest, że pewne czynności muszą być dopasowane do wieku dziecka. Niektóre patyczki przygotowałam w większej ilości (jak np. czytanie książki przez 30 minut a niektóre tylko w ilości 3 sztuk po każdym dla jednego dziecka). Codziennie też dodawałam na bieżąco nowe patyczki i nowe czynności, według zmieniających się potrzeb.
I tak moi synowie mieli patyczki z napisem: „Czytanie książki przez 30 minut”, a Gaia miała patyczek „rysowanie i wycinanie przez 30 minut” (wszak jeszcze nie potrafi czytać). Chłopcy mieli wyniesienie śmieci, a Gaia zamiatanie/odkurzanie. I tak dalej.
Wiecie, tak jak ja najlepiej znam swoje dzieci, tak Wy znacie swoje dzieci najlepiej i wiecie, jak spersonalizować patyczki pod możliwości Waszego dziecka i ich słabsze punkty, które chcecie wzmacniać.
Dla przykładu – to, co dla mojego Starszaka jest bułką z masłem, tak u Juniora jest męczarnią i robi to w ostateczności, jak już naprawdę musi (vide: czytanie książek…). Za trudniejsze do wykonania czynności otrzymywali więcej minut, a za łatwiejsze czy szybsze do wykonania otrzymywali mniej minut.
W naszym przypadku odrobienie lekcji to zadanie standardowe, bez gratyfikacji. Dopiero po odrobieniu lekcji, dziecko może zacząć zbierać minuty, które są dodane do każdego patyczka osobno (ja ilość minut zaznaczam w kółeczku na każdym patyczku tak, by dziecko samo mogło sobie wybrać o ile minut chce powalczyć/postarać się).
U nas jest obecnie na przykład:
– czytanie książki przez 30 minut (daje 15 minut oglądania bajki – czytanie książki to u nas patyczek z najwyższą ilością minut, bo to jest jeden z moich głównych celów, by przyzwyczaić mojego Teośka do czytania)
– odkurzenie pokoju (5 minut) – posprzątanie swojego tornistra (wypakowanie śniadaniówki, napełnienie bidonu wodą, wyrzucenie ścinków papierów itd.) 2 minuty
– natemperowanie wszystkich kredek i przygotowanie piórnika na następny dzień w szkole (2 minuty)
– przygotowanie ciuchów na następny dzień (2 minuty)
Tak naprawdę wypisuję wszystkie możliwe czynności, o których często zapominają moje dzieci bądź są dla nich średnio ważne, a w sumie powinny być istotne. 🙂 Nie przypisuję tym czynnościom zbyt wielu minut (zazwyczaj od 2 do 3 minut), by dzieci mogłby jak najwięcej czynności wykonać i by jednocześnie nie zebrało im się 120 minut na oglądanie bajek. 😉 Raczej chcę, by oglądali jak najmniej, ale by poczuli, że czas spędzony na oglądaniu bajek czy graniu w grę jest uzależniony od tego, ile wykonali różnych czynności. 🙂
Wiem, że są zarówno przeciwnicy tej metody jak i zwolennicy, jak ze wszystkim. Ja nie jestem zerojedynkowa i lubię testować różne sposoby.
U nas ta metoda bardzo mocno zaprocentowała przede wszystkim w aktywizowaniu dzieci, by szukały możliwości, aby zrobić coś dodatkowego czy coś poprawić.
W pewnym momencie same zaczęły dostrzegać, że można np. zetrzeć kurze, czego wcześniej nie robiły. Same też zaczęły dopytywać, co mogą jeszcze zrobić. W pierwszych dniach ich celem było oczywiście zdobycie dodatkowych minut na np. oglądanie bajek (maksymalnie do 45 minut dziennie + tylko po odrobieniu lekcji i oglądanie musi zakończyć się do godziny 19.00), ale z czasem zaczęły te czynności robić bez dopominania się o patyczki.
Bingo! O to mi właśnie chodziło. :-)
Może i u Was ta metoda zadziała? Myślę, że sprawdzi się u dzieci od zerówki w górę. :-)
Brak komentarzy