Nie chciałabym tutaj generalizować, dlatego od razu na początku zaakcentuję pewną rzecz – ja nie mam wobec moich dzieci oczekiwań dotyczących zakładania rodziny czy jej niezakładania, tudzież wchodzenia w związek małżeński. To będzie wyłącznie ich sprawa, jak potoczy się ich życie. Ja jedynie będę trzymać kciuki, aby byli szczęśliwi. :-)
Wracając jednak do tematu postu. Napisałam dzisiaj go pod wpływem impulsu, a tak naprawdę sytuacji, która spotkała mnie i mojego najstarszego syna niespełna rok temu.
Jak pewnie wiecie – staram się angażować moje dzieci w różne czynności związane z naszym domem. Nie zaciągam ich do niczego na siłę – raczej korzystam z okazji, że czymś się zainteresują i wtedy idę za ciosem.
Mam jednak pewną zasadę – nie przypisuję żadnych czynności do płci. Uważam, że zarówno chłopcy jak i dziewczynki powinni poznać „smak” robienia rzeczy z wielu dziedzin życia. Dzięki temu nie „kisimy ich w słoiku zainteresowań jednego typu” – jak ja to nazywam. ;-)
Przykładowo – kiedy robimy muffinki czekoladowe, to angażuję do tego zarówno moich chłopców jak i córkę. Kiedy segreguję pranie, to rozdzielam zadania i Ivo wynajduje ze stosu prania skarpetki, Teosiek wynajduje majtki a Gaia szuka w tym stosie t-shirtów. I tak dalej. Gotowanie nie jest zarezerwowane dla mojej córki a majsterkowanie dla synów.
I podczas jednej z takich sytuacji, gdy swoją pomoc w segregowaniu prania zaoferował mi mój siedmioletni wtedy Starszak, do naszego domu zawitał osobnik płci męskiej. ;-) Umówmy się, że tak opiszę tę osobę, aby nie wyszło, że mu się publicznie obrywa. ;-) Wszedł, przywitał się i kiedy tylko dostrzegł mojego Starszaka segregującego skarpetki rzucił atakująco:
– A z Ciebie parującego te skarpetki to mama próbuje „babę” robić, co? ;-)
Niby rzucił to żartem, niby puścił oczko, niby oczekiwał, że wszyscy się zaśmiejemy i potraktujemy na luźno, ale trafiła kosa na kamień, oj trafiła. Ja nie przepuszczam takich okazji, żeby wypunktować drugiej stronie, jeśli ktoś przegina. A kiedy znam się z daną osobą bardzo dobrze, to tym bardziej nie oszczędzam w słowach i chyba „znana” jestem z tego w rodzinie, że nie cackam się i rzucę prawdą w oczy.
Gdyby mój Syn tego nie słyszał, to pewnie wzięłabym gościa-delikwenta na stronę i zamieniłabym kilka słów na osobności. Jednak z uwagi na fakt, że mój Syn doskonale to usłyszał i bardzo się wtedy zmieszał, postanowiłam, że warto głośno i wyraźnie zaprotestować, gdy ktoś tak stereotypowo i krzywdząco ocenia sytuację.
Bo czy ta uwaga zachęciłaby mojego Syna do tego, aby zajmował się segregowaniem skarpetek w sytuacji, gdy drugiemu mężczyźnie średnio to się podoba? No niespecjalnie. Wręcz przypisałby tę czynność kobietom i z mniejszą chęcią jeśli w ogóle zabrałby się do tego następnym razem, jeśli sytuacja nie byłaby na głos wyjaśniona. Wszak to żadna tajemnica, aby sytuację wyklarować, prawda? Jestem zdania, że warto głośno i wyraźnie wyrażać nasze zdanie, szczególnie wtedy, gdy myślimy, że druga strona jest w błędzie.
Dlatego też nie czekałam długo na wyjaśnienie tej sytuacji. Nasz dialog, a właściwie to mój monolog zwieńczony później wycofaniem się drugiej strony brzmiał mniej więcej tak:
– O, to dość „ciekawy punkt widzenia”, [ i tutaj padło imię delikwenta]. Całe Twoje szczęście, że nie wychowywaliśmy się razem, bo miałbyś ze mną na pieńku bez dwóch zdań. Słowem – upiekło Ci się. ;-) A moje szczęście, że spotkałam na mojej drodze Mariusza, który ma zupełnie odmienne w tej kwestii zdanie. Bo gdy wstawi pranie do pralki, wyprasuje stos prania w międzyczasie naprawiając dwa piloty od TV, to nie czuje się jak żadna „baba”, cokolwiek to znaczy. Nadal jest męski w moich oczach. Dla niego te czynności są naturalne. A dla Ciebie to Mont Everesty i umniejszanie Twojej męskości, he? ;-)
Zakończyłam ten mój monolog lekkim uśmiechem dla rozładowania sytuacji, ale prawda jest taka, że ja nie lubię niedopowiedzeń i szerzenia stereotypów. Czas się w końcu od tych stereotypów uwolnić. Przez lata narosło ich tyle, że czuję często ich ciężar i postawiłam sobie za cel reagowanie na nie. To mogę zrobić.
Widziałam dumę w oczach mojego Syna po tamtej sytuacji. Czuł się przez delikwenta zaatakowany, a ja stanęłam w jego obronie. I słusznie. Nikt mi nie powie, że przesadziłam. Co więcej – po kilku miesiącach dostałam nawet przeprosiny za tamten incydent. Przyjęłam je oczywiście i poklepałam po plecach na znak, że dużo jeszcze musimy w naszym narodzie przepracować, aby wyjść z ciemnogrodu.
Głęboko wierzę w to, że to na jakich przyszłych ojców, matki czy partnerów wychowamy nasze dzieci, zależy właśnie od nas, rodziców.
To my wpajamy im pewne rzeczy, akcentujemy kwestie dla nas ważne, wskazujemy kierunek, w którym warto podążać. Marzyłabym o tym (oczywiście jeśli moje dzieci zdecydują się kiedyś na bycie partnerami rodzicami), aby nadrzędnym celem było dla nich wspieranie swojego partnera, czy matkę/ojca ich ich dzieci. Bo gdy potrafimy wspierać naszą „drugą połowę”, to zarówno partnerstwo jak i rodzicielstwo jest dla nas odrobinę łatwiejsze. Nie czujemy się w tym wszystkim sami. A wszyscy doskonale wiemy, że są momenty, w których potrzebujemy tego wsparcia o wiele więcej.
Tak wiele jest w naszych rękach…
1 komentarz
Sama staram się angażować mojego syna w różne obowiązki domowe. Narazie przychodzi mi to z bardzo dużą łatwością, gdyż syn faktycznie chętnie lubi mi pomagać. Zobaczymy jak długo to zostanie :)