Każdy związek ma jakieś swoje tajemnice. Jak to mawiał mój znajomy – jedni chodzą na smyczy wieczorami a drudzy robią sobie na głowie dwie studenckie kitki. My co prawda nie mamy tego typu fantazji, ale kto wie, co czas pokaże ;-)
Podobno im dalej w las, tym bywa w związkach ciekawiej, bo ludzi pcha w odważne rewiry i odkrywają w sobie nowe fetysze jednocześnie przestając traktować temat seksu „biblijnie”, że tak to ujmę. Pisząc to raczej nie mam na myśli tematów poligamicznych, bo to zupełnie nie uderza w moje klawisze. Bardziej chodzi mi o urozmaicenia, które nie przekraczają żadnych barier, a są tylko pewnego rodzaju smaczkiem. Miłym dodatkiem, który działa na wyobraźnię. Ja nigdy tych „smaczków” nie potrzebowałam, ale pół roku temu przechodząc obok jednego z krakowskich sexshopów i jednocześnie szukając pomysłu na prezent dla mojego Męża, pomyślałam zupełnie spontanicznie, że wejdę do środka i obczaję ofertę.
Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Przekraczając próg sklepu erotycznego nie nastąpiło żadne „bum”, jak to niektórym może się wydawać. Ja nie należę do osób wstydliwych w tej materii. Po pobycie w Anglii i moich wojażach po Europie, gdzie tego typu sklepy są rozmieszczone często w ładnych kamienicach a powierzchnią nie przypominają piwnicznej groty a ekskluzywny salon, trochę się na początku rozczarowałam. Ten sklep co prawda nie był klitką, ale zdecydowanie gabarytowo przypominał raczej sklepik typu żabka a nie powierzchniowy market ;-)
No nic. Pierwsze wrażenie było średnie, ale dalej było już tylko lepiej. Powiedziałam dwóm miłym paniom, czego szukam. Uśmiechnęły się i podeszły do tematu zadaniowo, najpierw próbując zbadać, czy jestem grzeczną panią, która szuka z wypiekami na twarzy tylko lubrykantu, czy może jestem jakimś hardcorem ;-) Ja byłam gdzieś pośrodku. Szukałam bielizny, którą obczaiłam kiedyś przez przypadek w internecie i innych dodatków, które posłużyłyby mi za urodzinowy prezent. Mój wzrok zatrzymał się na skórzanych kajdankach, czarnym skórzanym pejczu i jeszcze kilku innych przedmiotach. Jednak ten pejcz i kajdanki to był strzał w dychę. Wiedziałam, że trochę nimi mojego M. przestraszę :D Wszak to miał to być prezent niekoniecznie stricte praktyczny. Miał też za zadanie zaskoczyć ;-)
I tak też się stało. Minionego lata mój małżonek dostał na urodziny cały wór gadżetów. Widziałam w jego oczach błysk, dlatego tym bardziej byłam zadowolona z siebie, że nie poszłam po linii najmniejszego oporu kupując mu setny śrubokręt albo portfel, a wykorzystałam element zaskoczenia.
Pejcz i kajdanki schowałam do jednej z niedostępnych szuflad, tak aby były z dala od dzieciaków ;-) Przezorny rodzic małych szperających dzieci zawsze ubezpieczony.
Pewnie zapytacie, jak się nam sprawdziły pejcz i kajdanki po pół roku użytkowania i w czym nam pomogły.
No cóż. Właśnie się zorientowałam, że w szufladzie, w której wczoraj kazałam grzebać sąsiadowi chcącemu pożyczyć od nas pompkę do roweru, znajdował się tylko ten pejcz i kajdanki. Swoją drogą nówki sztuki nieśmigane, bo tak „dobrze” schowane :D
– Magda, ale tutaj nie ma pompki do roweru. – krzyknął sąsiad z końca mieszkania.
– Jak to nie ma?! Szukaj dobrze, a znajdziesz! – powiedziałam nieświadoma, że skórzany pejcz i kajdanki dumnie leżały na samym wierzchu, o czym przekonałam się dzisiaj :D
– Jak mówię, że nie ma, to nie ma. – dodał i wyszedł z domu.
Tego typu gadżety jak widać pomagają utrzymać dobre stosunki z sąsiadami :D Tak czy siak, teraz już wiem, dlaczego sąsiad wychodząc od nas z domu dodał, że jutro przyjdzie jeszcze raz, pożyczyć leżaczek-bujaczek dla wnuka i jeszcze parę innych dupereli :D
Brak komentarzy