Powiem tak: ja nawet żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Mogłam już ogarnąć temat po pierwszym porodzie, ale nie! Udawałam, że nie trzeba. Że to nie przystoi. Że jak bym mogła, skoro większość kobiet jednak udaje się temat ogarnąć.
Mam wrażenie, że tej umiejętności albo nabiera się wraz z liczbą posiadanych dzieci, albo trzeba po prostu do tematu dojrzeć, w przeciwnym razie będziemy udawać, że „co to dla nas?”. Wszak to niby bułka z masłem!
Ale żeby nie było, że ja tak wyłącznie na własne życzenie. Że to tak przypadkiem. Właściwie to punktem zapalnym (a może i główną motywacją?) było pewne zdanie, które wypowiedziała lekarka decydująca o tym, że po trzech dniach od cesarki byłam z Gaią gotowa na wypis ze szpitala.
Stanęła jednak najpierw nad moim szpitalnym łóżkiem i zadała bardzo ciekawe pytanie z równie ciekawą miną. Dialog brzmiał mniej więcej tak, jak go pamiętam – było to coś w stylu:
– No, dobra, Pani Magdo. Ale Pani mi coś obieca. Jak Pani przyjdzie do domu, to będzie Pani leżeć, a wszyscy będą dookoła Pani skakać, dobrze? Tylko pod takim warunkiem możemy mówić o wypisie. Czyli Pani nic nie nosi, Pani nic nie dźwiga. Pani będzie leżeć i patrzeć, jak wszystko samo się robi. Rozumiemy się? – zapytała.
– Myślę, że się rozumiemy – odparłam z lekkim uśmiechem, wiedząc, że nicnierobienie raczej nie jest możliwe przy trójce dzieci, ale… zawsze mogę się postarać.
– To się cieszę. Pani będzie leżeć. Męża ma Pani na jakimś urlopie? Będzie pomagał?
– Tak, ma teraz wolne.
– To wyśmienicie. To mąż będzie gotował, kąpał, wynosił śmieci i robił zakupy przez pierwsze tygodnie. Korona mu z głowy nie spadnie, a sama po swoim mężu wiem, że taki sprawdzian z trójką dzieci dobrze mu zrobił. To trochę mężczyznę stawia do pionu i do porządku doprowadza. Ma Pani teraz przywilej leżenia. Właściwie to nawet obowiązek, Pani Magdo.
Mniej więcej tak wyglądał nasz dialog i zakończył się tym, że musiałam obiecać, że nie będę szaleć i zaktywizuję faceta do pomocy. Właściwie to nie do pomocy. Do pewnego rodzaju zapierdzielania, bo ogarnąć trójkę dzieci i chatę z żoną w połogu i rozchwianymi hormonami nie jest łatwo. Zdaję sobie z tego sprawę. ;-)
I nie mówię, że mój Mąż nie dałby rady. Bo by dał radę! Ale chłop ma duże szczęście, że moja Mama przyleciała do nas na tydzień i ona jak na petardzie robiła za trzech takich chłopów, bez lukrowania! :D
Dzięki niej miałam szansę się zregenerować, a cholernie tego potrzebowałam, bo całą ciążę jechałam na turbo mocach, które po porodzie się wyczerpały i trzeba było zadbać o ich reaktywację.
Wyrodna jestem i wredna? Nie! Zaczęłam zwyczajnie siebie szanować. To mi przyszło z wiekiem, a właściwie z trzecim porodem.
Założę się, że nikt się tego po mnie z rodziny nie spodziewał – że tak po prostu sobie zwolnię i w swoim tempie, bez wielkiej spiny zacznę wracać do normalnego funkcjonowania. Wszak po poprzednich porodach udawałam kobietę-czołg! Ale ja tego właśnie potrzebowałam wtedy! Nie chciałam znowu spinać pośladów i udawać, że kilka dni po operacji będę jechać jak ruski ciągnik na ugorze, jak robiłam to po drugiej ciąży, przez co akumulatorki zaczęły mi się wyczerpywać już po dwóch tygodniach.
Ja wtedy nie potrzebowałam nareszcie już udowadniać światu, że mogłam wszystko i byłam niczym damska wersja tarzana, która z wywieszonym jęzorem wypucuje chatę, nakarmi dzieci i zrobi to wszystko na deficycie snu, będąc w połogu na tydzień po porodzie.
Rozumiem kobiecą potrzebę jechania na szóstym biegu, a często nawet konieczność. Ja wtedy odrobinę zwalniałam, z premedytacją i świadomością, a także głębokim przekonaniem i brakiem poczucia winy. Bo wiem, że robiłam dobrze. Zwyczajnie należała mi się mniejsza prędkość przelotowa na pierwsze tygodnie. ;-)
Piąteczka! ;-) Przychodzi w pewnym momencie czas w życiu kobiety, że to, co wydawało się kiedyś nieosiągalne i niemożliwe, człowiek zaczyna wprowadzać w życie w celu zachowania trzeźwości umysłu i niezwariowania! ;-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Jeśli zgadzacie się z jego przesłaniem, możecie też go podać dalej. Dziękuję!
8 komentarzy
Super, tak trzeba, chociaż po porodzie.
Mieszkam ze wspaniałą teściową. Wróciłam ze szpitala do lśniącego domu i stojącego gorącego obiadu na stole. Przez długi czas po moim porodzie dbała o cały dom, nasze jedzenie, na dodatek prała ręcznie ciuszki mojego dziecka.
Zazdroszczę okrutnie :) taka teściowa to skarb )
Ja teraz też zamierzam zwolnić po porodzie i po prostu leżeć. Po pierwszym nie miałam takiej możliwości, bo miałam leniwego faceta, który udawał, że wcale nie ma w domu żadnego dziecka, które trzeba przewinąć, i twierdził, że skoro jestem na urlopie macierzyńskim (urlopie haha) to mogę przecież ten czas poświęcić na mycie podłóg i pranie, bo co lepszego mam niby do roboty (pomijając fakt, że po cesarce nie chciała mi się goić blizna i byłam tak obolała, że nawet przejście z łóżka do toalety to był wyczyn rzędu zdobycia K2 zimą).
U mnie to samo, dopiero przy trzecim :) Bardzo się postawiłam do pionu (a właściwie wszyscy na około do pionu, ja do poziomu), gdy trzecia ciąża w drugim trymestrze położyła mnie na miesiąc. Wyleczyłam się z „zosi samosi” bardzo skutecznie ;)
Zgadzam się z wypowiedzią w 100%. Ja na szczęście miałam lekkie porody (drugi był gorszy od pierwszego 😉)
i praktycznie zaraz po porodzie mogłam wstać i skakać, ale mąż i tak mnie we wszystkim wyręczał- kochany facet… 😀😝
Bardzo dobry artykuł. Rzeczywiście ogrom z nas nie potrafi spojrzeć na swoje obowiązki i powiedzieć „nie powinnam dla swojego dobra” „mąż da radę” zamiast tego ciągle mówimy „ja zrobię lepiej” „przecież sie dobrze czuje, nie widzisz?” a to co ma sie zregenerować jest właśnie w środku. Niewidoczne. Dzisiejszy swiat też nas pcha do takiego zachowania. „Zła Matka / żona / Pani domu” a my ślepo próbujemy pokazać ze wcale tak nie jest, niezależnie od naszego stanu
Ja miałam to szczęście i przywilej że w pierwszym tygodniu był mój mąż a później moja mama która nawet nie chciała słyszeć że ja coś chce zrobić w domu. Też byłam po cesarce i dzięki ich wsparciu doszłam do siebie bez większych problemów. W rodzinie siła. 😉