To pewne, że to będą życzenia na Dzień Kobiet, których nigdy nie wypowie żaden mężczyzna.
To nie ma znaczenia, czy dzisiaj jest 8 marca czy 18 listopada. Czy się wyspałaś, czy może masz wszystkiego dosyć a oczy podtrzymujesz zapałkami. To zupełnie bez znaczenia, czy krzyczałaś dzisiaj na swoje dziecko, czy wolałaś trzymać język za zębami, aby nie wybuchnąć i nie spowodować kolejnej lawiny obwiniania się o to, że czasami jednak krzyczysz.
Ma natomiast znaczenie to, czy pozwalasz sobie i otoczeniu na to, że jesteś oceniana na każdym kroku. Że dajesz się zaszufladkować, przykleić sobie łatkę, sprawić, że czujesz się gorsza, mniejsza, brzydsza, grubsza. Nigdy więcej!
Życzę nam kobietom, abyśmy nigdy nie musiały tłumaczyć się.
Z tego, że zajmujemy się domem i dziećmi, i nie pracujemy zawodowo. A niektórym to tak cholernie przeszkadza, bo według nich siedzimy na dupie i bąki zbijamy. Dobre żarty.
Z tego, że jednak do pracy poszłyśmy, a dziecko musiałyśmy do żłobka posłać, aby domowy budżet zaczął się spinać. A niektórzy próbują nam wtedy szpilę wbijać, że dziecko matki nie widzi, gorzej się rozwija, więź zanika i inne pierdoły. Co oni, do jasnej cholery, psychologię skończyli, neurobiologię i inne pokrewne, że wyroki tutaj rozdają?
Czy z tego, że poszłyśmy do pracy, aby od dziecka odpocząć. I taki scenariusz się zdarza. I bardzo-kurfa-dobrze! Czasami tak właśnie trzeba, aby mózg przewietrzyć, dać sobie chwilę oddechu jednocześnie dając dziecku więcej przestrzeni do rozwoju.
Abyśmy nigdy też nie musiały tłumaczyć się z tego, że jednak cesarka była, a nie poród naturalny. Czy z konieczności czy na życzenie – nie ich sprawa! Finalnie to lekarz podejmuje decyzję i to w jego rękach wtedy jesteśmy. Albo, że poprosiłyśmy o znieczulenie podczas porodu naturalnego, aby mniej cierpieć – i dobrze! Ja rozumiem, że wg niektórych to najlepiej podczas porodu wymiotować z bólu, wypacać ostatnie poty i mdleć bez żadnego znieczulenia – bo oni uważają, że dopiero wtedy ten poród jest naturalny i prawdziwy. Co za pierd…one gadanie!
Życzę nam, abyśmy nigdy nie musiały wysłuchiwać kretyńskich rad sąsiadek, znajomych, matek czy teściowych, które uważają, że wiedzą lepiej, więcej, mocniej, szybciej (niepotrzebne skreślić) i byśmy nie musiały tłumaczyć się z naszych wyborów, które znacząco różnią się od tego, co one wybrały lub na co by się zdecydowały. Niech każda matka będzie matką dla swojego dziecka, a nie, że próbuje matkować cudzemu, które ma się dobrze – tego się trzymajmy!
Życzę nam kobietom, abyśmy nigdy nie dały sobą pomiatać. Nigdy!
Czy to w domu, wtedy gdy facetowi wydaje się, że jest jedynym panem sytuacji i tylko on może karty rozdawać. Bo to on przynosi kasę do domu.
Czy po prostu w rodzinie, bo ojciec, teściu czy inne egzemplarze z odmiennym układem chromosomów będą udawać, że mogą więcej. Bo nogą tupną, po lodówki nie uzupełnią, auta nie zatankują, rachunków nie opłacą, albo posłużą się innymi manipulacjami, bo wydaje im się, że mają Cię w garści.
Czy w pracy, gdzie szef czy inny przełożony postanowi zrobić z Ciebie emocjonalnego kabanosa, którego będzie na zawołanie podsuszał, aby pokazać Ci, gdzie Twoje miejsce w szeregu. Pierdol to, za przeproszeniem. Albo i bez przeproszenia, bo dzisiaj nie mam zamiaru przepraszać za rzucanie mięsem. To też mnie wkurwia, że odbiera się człowiekowi prawo do przeklinania w miejscu, które jest … jego miejscem. Czasami kląć trzeba.
Życzę nam również, abyśmy nigdy nie próbowały wmawiać sobie, że mamy czegoś za dużo czy za mało.
Abyśmy w końcu stanęły kiedyś ze sobą twarzą w twarz i zaakceptowały siebie z całym naszym inwentarzem. Tym wewnętrznym i zewnętrznym.
Byśmy pielęgnowały w sobie skromność jeśli ją posiadamy, a niektórzy uważają ją za wadę w XXI wieku, i asertywność, jeśli udało nam się ją w sobie zaszczepić, a jeśli jeszcze nie, byśmy dały szansę, by zaczęła w nas kiełkować – ona nas uratuje tak jak i mnie wielokrotnie uratowała, gdy świat chciał dać mi w dupę uśmiechając się przy tym obłudnie.
Byśmy zaakceptowały nasze ciało, jeśli się zmienia. A zmieni się jeszcze wiele razy. A jeśli odnajdujemy w sobie siłę, by walczyć z jakimiś naszymi niedoskonałościami, to róbmy to. Kiedy jak nie teraz?! Z kolei jeśli chcemy pewne niedoskonałości zniwelować za pomocą skalpela czy innych szybszych w działaniu środków – mamy do tego prawo! Każdy sam wybiera terapię dla siebie – nie nam oceniać, czy komuś innemu wypada robić sobie piersi, ostrzykiwać zmarszczki czy powiększać usta. Wszystko wypada o ile nie szkodzimy innym.
Życzę nam, abyśmy zanim wyjdziemy z domu nie musiały tysiąc razy oglądać się w lustrze sprawdzając, czy na pewno nie widać fałdki na brzuchu albo czy tyłek jest wystarczająco dobrze opięty w nowych jeansach. Byśmy przechodząc przez handlową galerię nie musiały oglądać się w każdej wystawowej witrynie, jak to czasami można zaobserwować u niektórych kobiet. Zazwyczaj im są bardziej doskonałe, tym częściej muszą się w nich przeglądać. Mam znajomą, która kiedyś była właśnie „doskonała”. Modelka, idealna figura, piękna twarz, regularne rysy. Piękna nie tylko na zewnątrz, zresztą. Cudowna osoba. Niestety, jak podkreślała często jej wygląd i presja z tym związana była dla niej przekleństwem. Jak wspominała – nie mogła oduczyć się przeglądania w witrynach sklepowych – czuła presję wyglądania dobrze w każdym momencie. Wiecie, kiedy się tego oduczyła, jak mi niedawno powiedziała? Kiedy po 10 latach i 20 kilogramach, jakie dostała w pakiecie z podwójnym macierzyństwem, zrozumiała że już nie ma czasu i ochoty na wieczne dbanie o siebie, głodzenie, codzienne ćwiczenia. Pokochała siebie taką jaka jest. I taką też pokochał ją mąż. Ćwiczy, cieszy się życiem, i przestała liczyć kalorie. Patrzę na nią i widzę szczęście. I przede wszystkim – samoakceptację :-)
Życzę nam również, abyśmy potrafiły wyrazić własne zdanie. Byśmy potrafiły wyrazić dezaprobatę, zniesmaczenie, oburzenie, wkurwienie czy inne -enia.
Do dzisiaj pamiętam, kiedy jeszcze w szkole podstawowej było kretyńskie przyzwolenie na tzw. „strzelanie dziewczynom ze staników” ochoczo uprawiane przez chłopców z klasy. Zamiast spuścić im wpier..ol (a akurat mogłam śmiało się o to pokusić z racji tego, że miałam epizod w życiu kiedy trenowałam przez jakiś czas judo i byłam silną dziewczyną), to chichrałam się a wcale nie było mi wtedy do śmiechu. A jeśli nie dostaliby „wpier” (mimo że uważam, że czasami należy pewne sprawy załatwić szybko i skutecznie, i takie spuszczenie manta potrafi działać cuda), to chociaż powinnam mieć odwagę zgłosić to do wychowawcy, dyrektora i moich rodziców. Ale nie miałam wtedy tyle odwagi. Zdecydowanie będę miała w pamięci tamte sytuacje, kiedy moja córka będzie dorastać. Moje czujne oko o sobie wtedy przypomni.
Mam wymieniać dalej? Nie zliczę, ile razy moje koleżanki z liceum albo ze studiów opowiadały, że poszły z kimś do łóżka chociaż wcale nie miały na to ochoty. Albo, że „on tak bardzo nalegał, że głupio im było odmawiać.” Nie chciałabym, aby moja córka uderzała kiedyś w podobne tony. Pielęgnujmy w naszych dzieciach asertywność. Nie gańmy za to, że jasno wyrażają swoje zdanie, nawet publicznie i przy osobach starszych od nich. Niech wiedzą, że brak zgody na pewne kwestie to nie jest grzech i nie będą za to piętnowane. Cieszmy się z tego, że nie idą ze wszystkim z prądem, że chcą pewnych rzeczy spróbować inaczej, po swojemu. Nie róbmy z nich pomidorowej – nie wszyscy muszą ich lubić. Dbajmy o to, aby znali pewne zasady współżycia z ludźmi, ale nie każmy im przytakiwać w momentach, gdy trzeba zmieszać się z tłumem, stać się niewidzialnym, takim jak wszyscy. Pozwalajmy im być sobą.
Nie życzę Wam dzisiaj bukietów kwiatów na Dzień Kobiet. Życzę Wam natomiast partnerów, którzy Was docenią. Którzy będą potrafili dostrzec to, że Wasze serce i dusza płacze. Którzy Was zmotywują, pchną do działania. A jeśli z mężczyznami Wam nie po drodze, bo macie za sobą bolesne przejścia, to dajcie sobie czas – nie wszyscy muszą na zawołanie łączyć się w pary. Lepiej być samą niż z kimś, kto jest pomyłką, produkcyjnym odrzutem, który za wszelką cenę chce się załapać do pudełka, które kompletowania nie potrzebuje.
Życzę Wam też odwagi!
Odwagi na co dzień. Począwszy od odwagi by kupić sobie bukiet kwiatów, wtedy gdy on zapomni. Odwagi by poprosić o podwyżkę czy o awans. Odwagi by darować sobie pucowanie kuchni wieczorem, choć tutaj nie jest łatwo ;-) Odwagi by rzucić mięsem, talerzem bądź by wyjść z domu za potrzebą zresetowania mózgu. Czy odwagi by zacząć życie od nowa, jeśli sytuacja tego wymaga.
Tego wszystkiego życzę nie tylko Tobie, ale też sobie. Bo byłabym największym kłamcą twierdząc, że opanowałam to wszystko i mam to w małym paluszku. Nie, nie opanowałam wszystkiego, ale jestem coraz bliżej bycia Magdą, która jest szczęśliwa z tym, co posiada a jeśli czegoś nie posiada, to wie, kiedy ma odpuścić bądź wie, jak o coś zawalczyć.
Bądźmy odważne, dziewczyny! :* Kiedy jak … nie teraz!
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post i jest on bliski Waszemu sercu, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić. Dziękuję!
Brak komentarzy