Od jakiegoś czasu małymi krokami nadrabiam zaległości w kontaktach międzyludzkich, które to zaległości nawarstwiły się przez ostatnie lata ;-) Były one spowodowane najpierw moim wyjazdem z Polski a później pojawieniem się naszych chłopców.
Nie wiem, czy obserwujecie podobne zjawisko, które zaczyna mnie odrobinę przerażać. Nie będę tego ukrywać, że właściwie zatacza ono coraz szersze kręgi i dociera do miejsc, gdzie zupełnie nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy.
Nie wiem, czy należymy do tej samej drużyny, czy jesteśmy na zupełnie innych biegunach. Głęboko wierzę jednak, że jesteśmy fajnymi, życzliwymi sobie osobami, bo … dlaczego by nie, prawda? :-)
Powiecie, że po trzydziestce to już nie można się zakochać. Że to nie wypada tak po raz kolejny szukać w życiu wrażeń, emocji zarezerwowanych wydawałoby się dla wszystkich, tylko nie dla mnie. Że w ogóle – jak to?!
Gdyby teraz ktoś wparował mi do mieszkania i zadał znienacka pytanie: „Ej, Ty, Szczęśliva, to co? Słyszałem, że planujesz za moment zajść w ciążę?!” to zapewne zemdlałabym w jednej sekundzie i wymagałabym co najmniej resuscytacji ;-)
Od kiedy sięgam pamięcią, a na pewno od okresu nastoletniego, borykałam się z dość uporczliwym problemem, który wtedy wydawał mi się być czymś naturalnym, tymczasem dzisiaj wiem, że to nie był objaw dojrzewania, jak to niektórzy próbowali mi wmówić, a coś zdecydowanie bardziej poważnego.
Próbując być z Wami zupełnie szczera muszę przyznać, że mam całe morze kompleksów. Z biegiem czasu małymi krokami rozprawiam się z nimi a pomagają mi w tym: upływający czas i moje dzieci, które przypominają mi codziennie, co tak naprawdę jest w życiu ważne.
Powiem tak. Nie wiem, czy należę do wyjątków, czy też jestem w znakomitej większości z moim dzisiejszym przemyśleniem, ale zaraz się okaże. Nie chcę niczego sugerować od razu, dlatego zrobię szybkie i skondensowane studium przypadku bez owijania w bawełnę. Ja nie z tych co to bułkę przez bibułkę czy przez słomkę ;-)