Nie macie wrażenia, że jako rodzice jesteśmy bombardowani tak dużą ilością przekazów, nakazów i wytycznych, których powinniśmy się trzymać odkąd na świecie pojawiają się nasze pociechy, że można śmiało pomyśleć sobie czasami: „Kurczę, no, nie nadążam!”, „Chyba inni rodzice są lepsi.”, „Czy aby na pewno daję moim dzieciom wszystko?”
Chciałabym, aby moją historię usłyszała każda kobieta. „Dlaczego?” – zapytacie. Nie dlatego, że jest wyjątkowa. Wcale nie jest bardziej wyjątkowa od historii innych kobiet. Pokazuje jednak pewną drogą, którą przeszłam i która doprowadziła mnie do punktu, w którym jestem obecnie.
Bardzo często dostaję od Was maile, w których zadajecie mi pytania dotyczące zdrowia i żywienia maluchów oraz tego, jak ja postępuję z moimi brzdącami. Przyznaję, że czasami sama głowię się nad odpowiedziami, ale zanim podam coś do Waszej informacji, to staram się te informacje zweryfikować.
Dzisiaj będzie o smutnej, ale bardzo popularnej „pocztówce z wakacji”, jaką niektórzy rodzice wysyłają w świat :( Moim zdaniem nigdy nie powinna być przez nich wysłana! Zdarzyło się Wam taką dostać? O tym za moment.
Prędzej, czy później musiało to nastąpić. Kiedy człowiek decyduje się na dziecko z początku wydaje mu się, że ten okres „maleńkości” będzie trwał wiecznie. Że nim wyfrunie z gniazda, to miną wieki! Też miałyście takie wrażenie?
Niedawno, pod jednym z archiwalnych postów, zupełnie niespodziewanie rozgorzała dyskusja dotycząca różnych modeli wychowawczych. W komentarzach powstały dwa obozy rodziców, którym postanowiłam się bacznie przyglądać ;-)
*post archiwalny
Jak tylko usłyszałam, jak to się stało, że mój znajomy Patryk dowiedział się, jego dziewczyna jest w ciąży, to od razu wiedziałam, że chciałabym podzielić się z Wami jego historią :-) A ponieważ dostałam od Patryka i A. zgodę na to, to opowiem Wam dzisiaj, jak to się stało, że Patryk dowiedział się o ciąży A. przez internet!