Mam wrażenie, że żyjemy w trochę dziwnych czasach. W czasach, w których z jednej strony tak bardzo pragniemy tej niezależności i za wszelką cenę chcemy udowodnić całemu światu, że sami damy radę. Z drugiej jednak strony potrafimy [albo i nie] przyznać się do naszych słabości i oczekujemy od otoczenia pomocy.
Przez większość mojego życia należałam do tej dumnej z siebie grupy, która to chce być we wszystkim najlepsza. Która to również uważa, że świetnie sama da sobie radę i nie potrzebuje niczyjej pomocnej dłoni.
Życie singla nie jest jednak skomplikowanym żywotem i aż głupio by było nie potrafić poradzić sobie z samym sobą. Jednak kiedy założyliśmy z moim M. rodzinę, musiałam odrobinę przewartościować swoje poglądy. Już nie siliłam się za wszelką cenę na tę moją dotychczasową niezależność i zajebistość z samowystarczalnością pomieszaną. I zaczęłam uczyć się tej jakże ważnej umiejętności jaką jest wyciągniecie ręki po pomoc do moich bliskich.
Za każdym razem, gdy to robiłam, przełykałam ślinę, zaciskałam zęby i werbalizowałam moją prośbę. Kosztowało mnie to sporo odwagi, bo jak to? Ja, taka zawsze niezależna i multifunkcjonalna kobieta, nagle okażę się słaba w jakiejś dziedzinie życia? Co inni mogą sobie o mnie pomyśleć? Nie lubiłam sytuacji wiązanych, zobowiązujących mnie do bycia wdzięczną komuś za coś. Zupełnie zapomniałam, że w rodzinie ta zasada nie działa. Zapomniałam [O, głupia ja!], że w rodzinie nie musi być zawsze po równo. Nie trzeba oczekiwać remisów. Nie musimy silić się na wyrównywanie jakiejś przysługi. W rodzinie po prostu rozumiemy nasze potrzeby i staramy się być zawsze tam, gdzie bliscy których kochamy tego potrzebują. Ja wiem, że rodziny są różne, i że każdy może mieć coś za pazurami, jednak warto się starać i walczyć o poprawne stosunki. Po prostu warto, ja to wiem.
Może trochę okrętnie przechodzę do meritum, ale uważam że właśnie tędy droga, aby przejść do sedna sprawy, którą chcę poruszyć. Bo skoro jesteśmy podobnego zdania, że w rodzinie nie powinniśmy się wstydzić prosić o pomoc, lub też nie powinniśmy mieć obaw, aby oferowaną pomoc przyjąć. Toteż skoro jesteśmy tego samego zdania, to co powiecie na sytuację, w której to nasi bliscy wypinają się na nas i uważają, że mamy sobie sami poradzić w sytuacji, która czasami ma prawo nas przerastać?
Mam cudownych rodziców. Mam rodziców, którzy gdyby tylko mieli więcej czasu i mieszkali bliżej mnie, pomogliby mi w tych macierzyńskich początkach. Zawsze mogłam liczyć na moją mamę, która co prawda mieszka w dalekiej Norwegii, jednak zawsze się stara, aby choć na chwilę ze mną być i mnie odciążyć. Choćby to miał być ten jeden, jedyny dzień w roku, na który przyjeżdżała. Wyciskała wtedy z siebie siódme poty i robiła piruety byle tylko ulżyć mi w tych pierwszych miesiącach, gdy ten mały człowiek daje w tyłek najbardziej. Ona zwyczajnie wiedziała, że brak snu, dwójka dzieci na stanie, i burza hormonalna to jest ten czas, w którym ja potrzebuję tego wsparcia najbardziej na świecie. I przyjmę każdą pomoc byle tylko utrzymać głowę nad poziomem wody i nie utonąć.
Bo w macierzyństwie zdarza się, że toniemy. Zdarza się, że bezsilność daje nam wycisk. Zdarza się również, że brak snu nie pozwala nam na to, aby podnieść się z łóżka. Zdarza się także, że brakuje nam chęci i sił do życia. Brakuje nam tak naprawdę wszystkiego, a pod dostatkiem mamy tylko jedno: mamy litry łez, które cisną nam się do oczu i wykręcają kąciki ust w skrywane łkanie. Początki macierzyństwa to nie jest bułka z masłem. To ciężki kawałek chleba i zrozumie to pewnie w pełni tylko druga matka, która przeszła podobną drogę.
Dlatego też, chciałabym tak po cichutku, ale stanowczo zaapelować do tych, których sumienie nie rusza. Którzy chociaż mieszkają blisko swoich córek czy synowych, partnerek Waszych synów. Do mężów. Do partnerów. Którzy mają czas. Których powstrzymuje lenistwo. Bądź powstrzymują zaszłości, resztki kłótni czy też inne ślady rodzinnych perypetii. Że ten moment, w którym pojawia się nowy członek Waszej rodziny. To absorbujace i wyciskające do cna maleństwo.
To właśnie jest ten moment, w którym powinniście się zerwać na równe nogi i ruszyć z pomocą!
To jest ten moment, w którym powinniście zapomnieć o tym co Was dzieli i przypomnieć sobie o tym, co Was może łączyć!
Bo sił kobieta nie ma niewyczerpanych, a nocy bezkresnych! Nie ma ona również charakteru ze stali, męża zawsze na posterunku i uśmiechu wiecznego na twarzy.
W tym jakże cholernie trudnym momencie powinniście po prostu BYĆ. Być z nią, z nimi, z Waszą rodziną.
Powinniście zapomnieć o przeoczonych odcinkach seriali, które ominą Was, gdy będziecie Waszym wnukom pomagać.
Zapomnieć również o niepodlanych kwiatach na balkonie, które mogłyby uschnąć, gdy Wy zmieniacie wnuczce pieluchę.
Zapomnieć o tym play station, o piwie z kumplem czy cieplutkiej kanapie.
Po prostu zapomnijcie na chwilę o sobie, a przypomnijcie sobie o tym, że to w tej wielopokoleniowości siła. Siła w rodzinie. Siła w tej Waszej wspólnej niezłomności, która niesie Was przez życie i poniesie również następne pokolenia.
Nie szukajcie wymówek. Wymówki są dla słabych.
158 komentarzy
Doskonale to ujęłaś! Wiem co czujesz, bo ja mam podobnie… Roczna córeczka, z tego jej ojciec, a mój mąż był może z nami w sumie 5 miesięcy, bo taka praca na morzu… Niby mam rodziców blisko, teściów, brata z bratową…moja mama na początku przychodziła pomagać, ale po paru miesiącach to się zmieniło. Nie wiem czy myśli, że ja tego nie potrzebuje czy po prostu jej się już nie chce:( siedzę sama, z ząbkującym Brzdącem i mam najzwyczajniej w świecie już nieraz dość! Chciałabym mieć chodź godzinkę dla siebie, pójść na spacer, pomalować paznokcie lub tak zwyczajnie poleżeć, ale nie da się :( Nie mam nawet komu się wyżalić, bo jak coś mówię mężowi to stwierdza, że marudzę :/ nic tylko siąść i płakać :(
Nie płacz. A gdyby tak szczerze porozmawiać z mamą? Na pewno zrozumie, pomoże.
No taki twoj los matki polki, chcialas dzidziulenka to masz
Kolezanka ag to jest zapewne bezdzietną zrzędą, którą nie ma szans na potomka… Może najpierw zostan matką a później piernicz takie głupoty. Rodzicielstwo jest czymś cudownym ale momentami cholernie wykańcza. Zrozumie to tylko MATKA!!! A nie stara panna, której dawno nikt na ziemie nie sprowadził!!!
Niektórzy ludzie wybierają bezdzietność. Może dlatego, że czasem mają szerszą perspektywę i jakie takie pojęcie z czym to sie wiąże. Problem jest w ludziach którzy pojęcia nie mają, sprowadzają na świat nowych ludzi, a potem płaczą że nikt im nie pomaga i nie są dla innych pępkiem świata. No niestety, każdy ma swój pępek.
..nie problem ale całe szczęście dla ludzkości..gdyby każda kobieta myślała tylko o „własnym pępku” – własnej wygodzie- szybko świat by się wyludnił..a rzeczą ludzką mieć słabości..nikt nie jest z żelaza..każdy potrzebuje czasem pomocy: jedni-żeby im dom wybudować, inni-żeby kran zreperować, czy książkę poczytać (np osobie starszej, słabowidzącej sąsiadce)..TO NATURALNY, LUDZKI ODRUCH-pomóc człowiekowi w potrzebie!!!! jakim trzeba być samolubem, żeby tego nie rozumieć..(nie mówię o prawie wyboru bycia samotnym-tylko o braku zrozumienia potrzebie niesienia i otrzymywania pomocy..!!!!!
Ale ja nie pisałam o tym, że nie nalezy pomagać, należy jak najbardziej. Tylko nie lubię roszczeniowej postawy pt. Jakim prawem wybrałaś/wybrałeś podlewanie kwiatków zamiast opieki nad moim dzieckiem. Ludzie mają święte prawo do tego, żeby ich życie było dla nich najważniejsze, tak jak rodzice mają święte prawo do tego by ich dzieci były dla nich najważniejsze. Próbowałam pokazać drugą stronę medalu – sytuację, w której córka, młoda matka, w swoim oczekiwaniu pomocy ze strony swojej matki jest często egoistyczna, bo widzi tylko własną trudną sytuację, a odmawia zrozumienia kobiecie, która przeżyła 50-60-70 lat i zwyczajnie może nie mieć siły na opiekę nad małymi dziecmi, na co – jak widać – nawet młodym ludziom często brakuje sił.
Boże, myślałam, że tylko ja tak mam:) Jestem mamą dwóch chłopców: zbuntowanego dwulatka i dwumiesięcznego niemowlaczka. Zarówno jeden jak i drugi potrzebuje mojej nieustannej uwagi… Przed ciążą byłam perfekcjonistka w każdym calu, wszystko zawsze robię sama tzw.Zosia samosia:) jednak macierzyństwo okazało się trudne i trochę przewartościowało niektóre kategorie naszego życia:) i nie ukrywam, że jak dotąd nigdy nie oczekiwałam niczyjej pomocy tak teraz wyglądam by ktoś zajął się choć na chwile maluchami bym mogła choć na chwile pomyśleć o sobie. Niestety Mieszkam z teściami i siostra mojego męża ( która tez ma 5 m-cznego maluszka) w domu wielopokoleniowym… I niestety nie mogę na nikogo z nich liczyć. Zarówno w ciąży jak i po ciąży muszę ze wszystkim radzić sobie sama. Czasem siedzę pół dnia w pokoju i nikt do mnie nie zajrzy chociażby z ludzkiej troski by zapytać jak tam Maluszek, jak się czujemy… itp. Po prostu totalna olewka. Teściowa woli iść do kościoła, jechać na zakupy czy przejażdżkę rowerową niż zapytać czy nie potrzebuję pomocy. Wydawało by się, porządna, dobrze usytuowana rodzina ale tylko na pozór. Widzą tylko córeczkę ( siostrę męża) . Jeśli jej dziecko płacze to albo jest chore albo je coś boli. Moje dzieci jak płaczą to na pewno z mojej winy bo sobie z nimi nie radzę , albo źle się nimi opiekuję itp. i faktycznie nic tylko usiąść i płakać…. Jeśli chodzi o płacz to już wylałam morze łez z bezradności ze smutku bo nie zasłużyłam na takie macosze traktowanie. Jedno wiem na pewno codziennie pokonuję codzienne słabości i przeciwności losu bo padam na twarz z wyczerpania i bezsilności ale okazuje się, że mimo wszystko jestem silna. To temat rzeka mogłabym pisać i pisać bo to strasznie przykre mieszkać w domu pełnym ludzi a nie móc na nikogo liczyć:( Ale cóż dobrze, że mam rodziców blisko więc jedynie na nich mogę liczyć. Co prawda są już starsi i schorowani ale zawsze jak się do nich zwrócę o pomoc to ją otrzymam.
Dużo siły życzę! Trudna sytuacja. Jest szansa na samodzielne lokum? Pewnie poprawiło by sytuację.
Dziękuję :) Jeśli chodzi o lokum to temat rzeka … Bo do w którym mieszkamy jest naszą współwłasnością. Teściowie zapisali połowę domu mojemu mężowi a drugą jego siostrze. Nietrudno się domyślić, że wiąże się z tym wiele nieporozumień… których ja mam serdecznie dość. W tej chwili jesteśmy na etapie budowy naszego własnego gniazdka i mam nadzieję, że jak będziemy już siebie to będzie lżej. Przynajmniej będę wiedziała, że mogę liczyć sama na siebie i nie będę mieć do nikogo żalu:)
:) wytrwałości dziewczyno
Więc albo Twoi bliscy są strasznie nieczuli i egoistyczni albo Ty jak sama mówisz jak dotąd 'Zosiasamosia’ ich przez lata nauczyłaś, że Ty sobie radzisz, Tobie się nie pomaga… a może po prostu nie poprosiłaś ich o pomoc …?
Powinnam się z Panią zakumplować :-) Mój mąż za granicą w pracy, rodzice daleko a teściowie na kawę to chętnie, ale na spacer z wnuczkiem to już jakoś trudniej… :-/ Mówię mężowi ostatnio, że chyba popadam w depresję a on na to, że mam nie marudzić, bo jest jesień i wszyscy teraz mają depresję… A ja tak sama z rocznym, ząbkującym brzdącem…
:) ja do moich tesciakow muszę sama pieszo z 40minut(komunikacja nie po drodze) isc wnuka pokazac . Bo przeciez sami do nas sie nie ruszą…
świetny wpis! Udostępniem u siebie, niech idzie. Nawet jeżeli miałoby to zmienić myślenie tylko jednej osoby to warto. Początki macierzyństwa są ciężkie i każda pomoc jest nieoceniona. Pozdriawiam :-)
ja jestem typem Zosi – Samosi na co dzień lubię ” sama ” i ” po swojemu” . Zastrzegam od razu, że z mężem dzielimy się obowiązkami ale nie traktuję tego jako pomoc ” z zewnątrz” bo uważam że to naturalne, że razem ciągniemy ten wózek jakim jest dom i rodzina. Co do babć, cioć itd. to mega mnie wpieniło jak po porodzie słyszałam ” przyjadę pomóc” bo te wizyty tylko rozwalały nasze normalny funkcjonowanie i wprowadzały zamęt. Od początku mówiłam, że jeżeli będziemy chcieli pomocy to o nią poprosimy. I tak robimy tj. prosimy o pomoc kiedy chcemy z mężem wyjechać na weekend, kiedy chcemy iść na sylwestra ,do znajomych itd. I jesteśmy bardzo wdzięczni bo wtedy naprawdę odpoczywamy. Dziewczyny, trzeba komunikować swoje potrzeby…ja jakbym była teściową też bym się nie narzucała bo nie chciałabym żeby ktoś pomyślał, ze jestem upierdliwa i się wtrącam . Może po prostu zaproponujcie pewien schemat tj. babcia zajmuje się maluchem np. 3 razy w tygodniu po 3 h . Uważamy, że to jest fajny układ bo wszyscy wiedzą na czym stoją.
Marzenie 3 razy w tygodniu po 3 godziny. Nie każdy może mieć taki luksus. Zazdroszczę ;-) mi by wystarczyły 3 godziny co 3-4 miesiące, albo rzadziej, oby coś w ogóle było. PS. Pewnie zastanawiacie się skąd mam czas by tyle pisać. Jestem chora, syn też. Leżę na podłodze i zabawiam dziecko. W domu bałagan ale co tam, po 10 miesiącach lenistwo się należy ;-)
Swietnie napisane. Ja niestety nie otrzymałam tej pomocy o która kiedyś prosiłam, mimo, że mieszkamy z moimi rodzicami pod jednym dachem. Kiedyś usłyszałam od mamy „mi też nikt nigdy nie pomagał”, no i od tego czasu nie prosiłam już o pomoc. Mój synek był z babka na spacerze jeden jedyny raz, gdy miał 3 miesiące… Potrzebowałam pomocy, ale jej nie otrzymałam i musiałam radzić sobie sama. Mimo wielu chwil zwątpienia, kilku zapłakanych (do dzisiaj nie wiem czemu płakałam?!) wieczorach dzisiaj jestem silniejsza niż byłam kiedykolwiek. Chociaz zadziwia mnie myślenie moich znajomych, ktorzy myśla, że skoro mieszkam z rodzicami to kompletnie nic nie robie :-) tak czy inaczej, swietny wpis!
..i skąd ja to znam ;-) i zaciskam zęby, pre do przodu i nikomu za nic nie muszę być wdzięczna
Ja mam rodziców blisko.Moja mama jest na emeryturze a mimo to przychodzą do mnie góra 2 razy w miesiącu na jakieś 2 godziny. Mówię im ze potrzebuje pomocy przy dwójce dzieci.ze jestem zmęczona bo mąż ciągle pracuje?ale moja mama mi wprost odpowiedziała ze jej się już nie chcę. Ze jest zmęczona i musi serial obejzec?smutno mi jest i często placze bo mam żal. Ja wiem ze nie mogę wymagać pomocy od rodziców. Ale chociaż troszeczkę wsparcia mi potrzeba.
Oj bardzo Ciebie rozumiem, i ten ból, i żal. Bo to przykre że dziadkom nawet od święta się nie chce pomóc. A wystarczy tylko godzinka raz na jakiś czas.
Super,że ktoś też tak uważa.Mam wrażenie,że ostatnio na topie jest pogląd,że np.dziadkowie swoje dzieci już wychowali,więc ich się o pomoc nie prosi,chyba że odpłatną:/Nie jestem za tym,by orać bliskimi,ale by w takich kryzysowych sytuacjach sobie pomóc.Za darmo, ma się rozumieć:)
Nikt wam nie kaze rodzic. jestescie dorosle i swiadomie podejmujecie decyzje o macierzynstwie, trzeba sobie dobrac normalnego partnera z ktorym razem sie wychowa a nie ….
Trochę się zgadzam, trzeba wziąć kiedyś za siebie odpowiedzialność, ciągła postawa roszczeniowa tylko nas negatywnie nakręca. Z drugiej doceniam, każdy taki gest pomocy, bo zdarza mi się to bardzo rzadko (dziadkowie daleko).
Hola, hola. Bo się zaraz zagalopujemy w tej dyskusji. Nikt tutaj nie mówi o postawie roszczeniowej wobec nikogo, a umiejętności przyjmowania pomocy i jej niesienia, wtedy gdy nasi bliscy, których kochamy tego potrzebują.
W artykule tego nie ma, ale się zdarza. Zgodzisz się? Tekst jest bardzo dobry, trafiony w punkt. Jakbym czytała o sobie. Czasem się po prostu zastanawiam czy mogę prosić o pomoc, czy to wypada. Dziadkowie w zasadzie nie mają obowiązków wobec wnuków. W moim wypadku maluchy odwiedzają, ale wychodnego/wolnego nam nie dają. Bezinteresownie pomocy nigdy nie dostałam (chyba, że poprosiłam, to też umiejętność – prosić) ale nie lubię tego pisać, bo właśnie świadomie wybrałam macierzyństwo i wiedziałam, z czym to się je. I tak na przykład dziś, mój starszy płacze i jęczy z byle powodu od rana, maluch przez to też płacze a ja… nie wiem skąd czerpać siłę do uśmiechu, bo tylko to nas może uratować i rozładować teren. Oj, przydało by się wolne, wszystkim. I dzieciom, i nam :). Pozdrawiam!
Co ma piernik do wiatraka ty chyba nie wiesz co to znaczy wsparcie rodziny wspolczuje
A mi się wydaje , że prawda leży gdzies po środku . Zauważyłam , że sporo osób nie chce tej pomocy od rodziców czy teściów albo uznaje ją za „wtrącanie się ” i fuka z oburzeniem na dziadków . A część dziadków , niestety takie mamy czasy są w pracy , więc też ciężko oczekiać od tsraszej pracującej osoby aby się jeszcze drugą rodzina zajęła . Chore czasy .
Nie powinni. To jedynie ich dobra wola, ale w żadnym wypadku powinność czy obowiązek wręcz. To nie dziadkowie podjęli się zrobienia nowego członka rodziny i odpowiedzialności za niego, a rodzice. Trzeba mierzyć siły na zamiary: najlepiej zanim zrobi się sobie dzieci, a nie zasłaniać się wielopokoleniowością i innymi tego typu wymówkami. Wymówki są dla słabych.
piękne masz słownictwo… poraziło mnie jak piorun :) gratuluję Twoim dzieciom, którym być może kiedyś opowiesz o tym, jak je „zrobiłaś” :O
A co, prawda w oczy kole? Martw się o swoje dzieci, bo na razie zanosi się na to, iż przekażesz im hipokryzję i błędy interpunkcyjne w spadku.
moja Droga. jesteś strasznie arogancka. myślę, że masz ku temu swoje powody – więc przymykam na to oko. co do moich błędów interpunkcyjnych – daję sobie do nich pełne prawo z zupełnie niezrozumiałych dla Ciebie przyczyn. nie przekażę natomiast moim dzieciom hipokryzji, myślę, że nie jest moją dominującą postawą. i jeśli chodzi o prawdę, która rzekomo kole mnie w oczy – śmiem przypuszczać, że nie potrafisz czytać ze zrozumieniem. wypowiedziałam się tylko i wyłącznie na temat Twojego słownictwa :)
Dziewczyny, to nie miejsce na tego typu słowne potyczki.
Arogancka i patronizująca jest twoja wypowiedź, w związku z czym nie muszę jej traktować poważnie czy też z szacunkiem. Zwłaszcza, że są to zwykłe slogany, które ładnie wyglądają na „Demotywatorach”, ale nijak mają się do rzeczywistości.
ha ha ha :) o jakich sloganach mojego autorstwa piszesz? czuję się, jakbyś mówiła do mnie po chińsku. tak się zagalopowałaś, że zgubiłaś wątek :O
Moim zdaniem pomoc rodzinie jest powinnoscia. W kazdej sytuacji nie tylko jesli chodzi o dziecko. I pomoc drugiej osobie (zwlaszcza rodzinie) jest wartoscia ktora bede uczyla swojego synka. Przykre ze nie w kazdej rodzinie jest ona rzecza naturalna. Najlepiej wypiac tylek i radz sobie sama, chcialas dziecko wiec masz obowiazki itd. Pamietaj jednak dziewczynko ze nawet nie majac dzieci mozesz potrzebowac pomocy a matka ktora poradzila sobie sama (bo kazda stanie na rzesach a da rade) bedzie miec na cie tak samo gleboko ;)
Pamiętaj, starucho, że wywyższanie się ze względu na wiek nie czyni twej wypowiedzi mądrzejszą czy też bardziej przekonującą. Raczej czyni cię niedojrzałą idiotką. No i nieodpowiedzialną oraz roszczeniową, wnosząc po wypowiedzi – bo nie jesteś w stanie zaakceptować konsekwencji własnej decyzji. A jeżeli wiek to największe twe osiągnięcie, to jesteś nikim, w związku z tym i twa wypowiedź nie jest nic warta.
Ejjj… Kinga, spasuj z tym słownictwem, bo zablokowanie Twojego IP w tej dyskusji wisi w powietrzu.
Kingo, nie napisałam, że ktokolwiek coś powinien bądź jest do czegoś zobowiązany. Napisałam, że w kochających się rodzinach [ w tym mojej] pomoc powinna i często przychodzi naturalnie.
No właśnie nie powinna. Miłość to jedno, obowiązki to drugie i każdy ma koniec końców jedno życie – swoje, nie dziecka/siostrzenicy/synowej. Siły należy mierzyć na zamiary, zanim sprowadzi się dzieci na świat. Cała reszta rodziny nie może odpowiadać za zobowiązania jednostki, która nie do końca wie, na co się pisze. Dziecko to nie jest powódź czy tornado, że nie da się go uniknąć i nie ma się wpływu na jego pojawienie się bądź też nie.
Jakie obowiązki? Moi teściowie i moi rodzice mówią, że dla nich opieka nad naszymi maluchami to czysta przyjemność i że możemy im je podrzucać [czego nie robimy, oczywiście] kiedy tylko. Oni wręcz dopraszają się tego kontaktu z wnukami. A gdy nie uda nam się przyjechać jest obraza majestatu, która szybko mija :-) Może mamy inne doświadczenia. Nie wnikam. Ja moje wnuki będę chciała widzieć jak tylko rodzicom przyjdzie ochota, abym mogła się z nimi zobaczyć. Miłość to słowo klucz.
Ja wychowuję moje dzieci. Dziadkowie pokazują im wtedy świat, kiedy mają ochotę. Cóż ja poradzę, że tę ochotę mają zawsze. Może to jednak zdrowe podejście, a nie patrzenie na sprawę w kategoriach jakiegoś obowiązku?
Obowiązki w domu. Nawet te głupie kwiatki na balkonie. Praca. Mnie nie interesuje naprawdę, jak wygląda sprawa w Twojej rodzinie. Odnoszę się do apelu pod koniec tekstu. Twoja rodzina nie jest idealnym wzorcem i to nie jest tak, że w każdej rodzinie tak być powinno, jak i Twojej. Nie, nie powinno. O pomoc ma prawo prosić każdy (ale podkreślam, że prosić), ale proszący nie musi czy powinien jej udzielać, tylko może. To nie jest tak, że każdy powinien zapominać o przyjemnościach i w te pędy biec pomagać matce, która sobie nie radzi. To nie reszta rodziny podjęła się zobowiązania sprowadzenia nowego człowieka na świat. Babcia czy teściowa mają pełne prawo mieć swoje życie.
Jedno muszę przyznać, że ten tekst uczy, iż naprawdę nie jest cukierkowo i trzeba milion razy się zastanowić, zanim się zdecyduje na powiększenie rodziny. Bo na ogół to się słyszy, że oksytocyna wydzielona przy porodzie daje siły na niespanie przez następne 20 lat.
My się rozmijamy w naszych wypowiedziach. Ja piszę o sobie i o mojej rodzinie. I mam prawo uważać, że to zdrowa sytuacja. Bo moi rodzice chcą kontaktu z wnukami a ja im jego nie odmawiam. Jeśli jacyś rodzice nie mają ochoty, to ich sprawa. jednak wygospodarowanie chwil kilku, aby zobaczyć się z kimś kogo się kocha to chyba jednak nie jest niemozliwe do przeskoczenia? Moja mama pracuje full time. Tysiące kilometrów ode mnie. A jednak przyleciała na jeden dzień, aby zobaczyć się z wnukami. Chcieć = móc.
Kinga, Ty tak na Serio ? Kwiatki na balkonie czy serial ważniejsze od córki i jej dzieci ? Nie rozumiem takiego trybu myślenia. Wiesz, równie dobrze można uznać, że ta babcia rodząc córkę/syna wiedziała ze mogą być kiedyś wnuki. Jakby nie chciała rodziny to by nie rodziła. Ale takie gadanie nic nie wnosi. Straszna znieczulica w dzisiejszych czasach się pojawia. Bo dla mnie TO JEST znieczulica, ze babcia „ma swoje zycie i nie zamierza pomóc”. Sory. Jak sie kogoś kocha, to się o niego dba i troszczy. I tyle. Czasem głupia rozmowa telefoniczna gdzie mozna szczerze mamie (babci) wywalić jak bardzo ma sie dosc, wystarcza. Czasem po prostu trzeba wyjść, dla zdrowia psychicznego. Jeśli babcia/dziadek/siostra/brat etc.. mają czas i mogą, to nie wydaje mi się żeby to był everest poświęcenia, że zostanie ktoś z tym dzieckiem na popołudnie czy noc. Nie zrozumie tego nikt, kto rodzicem (i niestety.. ale przede wszystkim matką) nie jest. Po prostu. I to nie jest kwestia „trzeba było sie zastanowic zanim sie zaszło” a tego, ze RODZINA TO RODZINA. A w rodzinie się pomaga. Po prostu. Dla nie których jak widać nie takie proste.. kiedyś się żyło w domach wielopokoleniowych. Z jednej strony fajnie, bo pomoc non stop. Z drugiej strony kazdy „wie lepiej” a to tez nie jest dobrze. Ale ludzie musieli zyc ze sobą i nauczyc sie funkcjonować wspólnie. Dzisiaj człowiek człowiekowi wilkiem. W smutnych czasach przyszło mi żyć :(
no tak jesli taka babcia/dziadek mowi ze nie ma czasu sie wnukiem zajac to niech nie ma pretensji ze ja/jego te wnuki tez olewaja…
bo najlepiej wszystko okazuje sie przez czyny nie slowa…
ja tez mieszkam z tesciami i w obowiazkach radze sobie sama. i o ile tesc na ile mu zdrowie pozwala bardzo chetnie zajmie sie dziecmi (czy to wezmie na kolano czy przytuli czy nawet da lyzeczka w herbacie pomieszac to dzieci umieja sie odwdzieczyc. tesciowa natomiat nigdy „nie ma czasu” a raczej nie chce go miec, caly czas jest tylko nie stoj tu nie ruszaj tego itd itd jakos do tej babci ich nie ciagnie…
i czy w tym wszystkim my MATKI mamy czuc sie pokrzywdzone?
wydaje mi sie ze nie, i takie „babcie” same narazaja sie na odtracenie, bo jak mam przekaonac dziecko ze babcia go kocha skoro chwili nie potrafi mu poswiecic. pytam sie jak??
wtedy najlepiej jest wmawiac wszystkim dookola ze buntuje sie dziecko przeciwko babci.. tyllko jak wytlumaczyc to ze maja z dziadkiem taki sam dostep a za dziadkiem skoczylyby w ogien?
..dziecko..a nie przyszło ci do głowy, że młoda mama, która jest pełna sił i nigdy się nie dopomina o nic nagle rozchoruje się mocno i nie ma sił by troszczyć się o maleństwo -sama potrzebuje troski i chwilowego odpoczyku (najczęściej zwalcza w takiej sytuacji chorobę szybko by móc wrócić do dziecka)..to są sytuacje nie do przewidzenia, jak również ta, że kiedyś możesz (nie życzę Ci tego -piszę dla przykładu) zemdleć, dostać zawał lub podobne na środku ulicy i ? co wtedy jeśli akurat dla wszystkich będą ważniejsze ich sprawy!? -bo mają przecież swoje życie..gdzie ich człowieczeństwo-pomoc osobie będącej w potrzebie? ..każdy ma prawo żyć swoim życiem-jasne, ale nie powinien nikt pozostawać obojętnym na potrzeby drugiego człowieka..
..racja w 100 % !!!! :D
owszem to nie dziadkowie podjęli się zrobienia nowego członka rodziny jak napisałaś, ale trochę smutno jest, gdy wiesz że twoi rodzice mogli liczyć na pomoc dziadków, gdy mieli małe dzieci, a teraz sami nie chcą pomagać przy swoich wnukach
Przy córce troche moja mama przyszła pomogła (pokazała jak kąpać), tesciowa przyjechała na pierwsze 2 tygodnie, jak już córka była starsza to męża siostra trochę pomagała. Jak córka miała miesiąc zaszleliśmy z mężem i wyszliśmy na godzinę ze znajomymi do knajpki, oczywiście ja na soczek z racji cycowania. Od tamtej pory nigdzie z mężem nie byłam, a córka ma już 5 lat i 2 miesiące…w między czasie urodził się syn, jak on przysdzedł na świat to już każdy olał temat…to jest strasznie przykre jak wnuczki dopominają się kiedy babcia przyjedzie? bo nie przyjeżdzają nawet na ich urodziny…a o syna urodzinach to nawet zapominają zadzwonić…Mi nie chodzi o to żeby babcie przyjechały przy dzieciach zapierdzielać, ale żeby chcoiaż wzięły je na plac zabaw pobawiły się…
Owszem kilka razy jak musiałam wyjechać na 2 dni to teściowa przyjechała żeby męzow pomóc przy dzieciach (w sensie ugotować obiad), bo dziećmi to się mąż zajmował. resztę czasu przesiedziała na kompie…
Hej. Jednak każdy kto robi sobie dzieci wie, że kiedyś może być dziadkiem. A wykręcanie się od tej roli to świadczy o braku dobrego serca. Ale to moja opinia.
Słucham? Każdy kto robi sobie dzieci wie, że za chwilę będzie rodzicem i zwalanie tej roli na wszystkich dookoła świadczy o niedojrzałości i braku serca dla kogokolwiek innego poza samym sobą.
Jak ktoś się decyduje na dziecko, to chyba domyśla się, że kiedyś zostanie babcią/dziadkiem i warto pomóc. Najłatwiej wyżywić do 18-tego roku życia a potem niech robi co chce. Dziecko to obowiązek na całe życie. I ich niepisanym obowiązkiem jest mu też pomagać przy jego własnych dzieciach, bo wszyscy rodzice wiedzą, że nie zawsze jest lekko.
Jak ktoś się decyduje na dziecko, to powinien rozumieć, że zanim zostanie dziadkiem, będzie przez wiele lat rodzicem. A bycie rodzicem to jest wieloletni osobisty obowiązek, nie babci, nie siostry, nie ciotki – ale mój własny. Słyszałam wielokrotnie argument, że ludzie mają dzieci, między innymi po to, żeby mieć kogos kto będzie się nimi opiekował na starość. Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś powiedział: Chcę miec dziecko, a później jak będę stara, będę się opiekowac wnukami, aż umrę zmieniając pieluchy. Jakoś niewiele tu osób mówi jaki rodzaj pomocy należy się ich rodzicom od nich.
Ja mam 3 letniego synka i nigdy przez te trzy lata nie usłyszałam od teściowej czy nie trzeba mi czasem zostać przy dziecku nigdy…… mieszkałam z mama i to ona mi pomagała jak potrzebowałam pomocy nigdy nie odmówiła chociaż ma pracę i swoje życie. Teściowa tylko krytykowała. A mój synuś twierdzi ze ma jedną babcię ta z którą mieszkał, ponieważ moja teściowa nigdy się nim nie zainteresowała chciała tylko zamieszać w naszym małżeństwie skłocic. Teraz mieszkamy sami i teraz jest tak jak wcześniej jak potrzebuje pomocy zawsze mogę liczyć na mamcie:-)
Decydując się na dziecko trzeba wiedzieć, czy będzie się miało wsparcie
rodziny, szczególnie, jeśli się tego wsparcia oczekuje. Ja na nie nie
liczyłam, potem starałam się uwierzyć, że jednak je mam, ale kiedy
usłyszałam komentarze mojej mamy po tym, jak JEDEN RAZ poprasowała moje
pranie, powiedziałam, że żadnej pomocy nie chcę i radzimy sobie sami z
mężem, jak umiemy. Dodam, że jestem multimamą (czyli mamą wieloraczków,
11-miesięcznych bliźniąt), wróciłam do pracy, chodzę do kina, mam czas
na malowanie paznokci i wieczorną kawę z przyjaciółką. Wszystko jest
kwestią partnerstwa i dobrej organizacji. Rzeczywiście, zamiast
oczekiwać pomocy od mamy, warto zacząć wymagać od partnera.
Nie zgodzę się z tym zdaniem: „Decydując się na dziecko trzeba wiedzieć, czy będzie się miało wsparcie rodziny […]”. Idąc tym tokiem myślenia: nasi bliscy żyją wiecznie i ich sytuacja jest całe życie constans. A to bzdura.
Mi się wydaje, że warto uwzględniać czy możemy liczyć na czyjąś pomoc jeśli jej oczekujemy. My, np. z mężem decydując się na drugie dziecko otwarcie rozmawialiśmy z teściową czy jak przejdzie na emeryturę to będzie skłonna nam pomagać. Gdyby powiedziała, że nie, to pewnie byśmy jeszcze poczekali z tą decyzją. Uwzględnialiśmy także postępującą chorobę mojej mamy, która z czasem będzie potrzebowała coraz więcej naszego wsparcia.
W rodzinie nie patrzy się tylko na siebie, ale też na innych. Asia, bardzo dobrze napisała, że jeśli się liczy na wsparcie rodziny, to trzeba wziąć jej zdanie/sytuację pod uwagę decydując się na dziecko.
Moja mama jest takim typem człowieka ze mówi że pomoże a potem się wykręca. :( albo pomaga nie w tym w czym trzeba.
a moja mama mówiła jak to będzie nam pomagać i w ogóle .. teraz na moim fanpejdzu potrafi komentować zdjęcia „kocham” „mój jedyny wnunio” itp. a wnuka ostatnio widziała 3 miesiące temu i to też na mieście jak byłam na zakupach… Czasem są nawet sytuacje że jesteśmy na spacerze a ona jak nas zobaczy potrafi skręcić w inna uliczke udając że nas nie widzi… czy tak zachowuje się prawdziwa babcia która ma jedynego wnuka ?
Ojej widzę że jest tu druga Kasia ale za to z bliźniakami. Moja mama też opowiada jak to kocha wnuki, snuje plany ale przyjeżdża tylko jak ją zaproszę. I to czasami w progu da wnusi jogurcik. Jest u nas raz na 2-3 miesiące. A co do męża to pomaga ile może, ale niestety pracuje 12-14 godzin dziennie plus w sobotę, ale krócej.
Nikt niczego nie powinien. Twoje dzieci, twoja sprawa. Inni mają swoje problemy. Ty jesteś taką pomocna dla innych, jak sama tego wymagasz?
Anito, przeczytałaś ten tekst ze zrozumieniem czy tylko pobieżnie przeleciałaś po akapitach? Ja nie napisała, że ktoś coś powinien. Napisałam, że w kochających się rodzinach pomoc świeżo upieczonej matce powinna być naturalna. I zdanie podtrzymuję.
Znam kobiety, które mają po troje, czworo dzieci i dają sobie same radę. A ty masz męża do pomocy i nie potrafisz. To się nazywa niezależna i multifunkcjonalna kobieta. Ha ha ha! Spraw sobie niańkę.
Biedronko, czytam co napisałaś i dochodzę do wniosku, że czytanie ze zrozumieniem jest Ci obce. Wielka szkoda. Pozdrawiam
Chyba nie ma co się nastawiać na to, że otrzymamy pomoc chociażby rodziców. Trzeba przełknąć ślinę i niestety przyjąć do wiadomości że można liczyć tak do końca tylko na siebie. Chociaż oczywiście zdarzają się dziadkowie, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli chcą ile się da odciążyć swoje dziecko i chwała im za to. Ja jednak nauczyłam się już traktować taką pomoc jako miły dodatek, taki gratis od czasu do czasu i tyle :-) że jest ciężko wiem bardzo dobrze przy trójce dzieci, ale takie wymuszone pomaganie trochę żenujące jest. Chociaż takie „odsapniecie ” też mi się nie raz marzy, to wolę mieć satysfakcję że dałam radę sama niż się prosić kogoś kto nie chce pomóc i robi to na siłę.
Wiem, że dzieci są rożne, z rożnym temperamentem, dolegliwościami itd. ale teraz wiem mając trójkę dzieci w tym bliźniaki 6 m-cy, że Mamy mające jedno niemowlę trochę przesadzają żaląc się ciągle ile to zajęć, obowiązków i ile to pomocy potrzebują przy codziennych sprawach. Dziewczyny! Pomyślcie o tych Matkach, które mają trójkę i więcej dzieci i nierzadko zostają ze wszystkim same…
jakbym słyszała moją mamę. skoro jej nikt nie pomagał to ty też radz sobie sama. super
Good job :-) teraz faktycznie pomocy mało. Ale nie koniecznie dlatego, że komuś się nie chce. Bo się chce, ale nie może, bo ma pracę, bo ma w domu swoją mamę / tatę, która jest niedołężna i potrzebuje pomocy więcej niż małe dziecko.
Pamiętam jak urodził się mój brat, przyjechała do nas najpierw jedna babcia ( z drugiego końca kraju), a po niej druga babcia do pomocy. Ku odsieczy. To było naturalne. Jak ja urodziłam, nie bardzo było możliwe aby wsparła mnie któraś z babć, bo same pracowały. Zresztą, ja przecież doskonale sobie sama poradzę…. ;-)
Dziadkowie często nie są chętni do opieki nad wnukami. Mają swoje sprawy, chcą cieszyć się swoim wolnym czasem – podróżować, odwiedzać przyjaciół, nie mówiąc już o remoncie czy kupnie nowych mebli lub samochodów. Uważają, że swoje dzieci już wychowali i, że im się należy odpoczynek na stare lata, a nie opieka nad czyimiś dziećmi. to, że dziadkowie opiekują się swoimi wnukami należy chyba włożyć między bajki…Oczywiście zostaną czasem na godzinę albo dwie z wnukiem, a nawet przenocują wnuczka jeśli są odpowiednio wcześnie powiadomieni np. tydzień przed zdarzeniem, ale w sumie to oni przeważnie oczekują opieki i pomocy, a nie żeby oni musieli opiekować się kimś…
Ja zostałam sama z dzieckiem wynajmuje mieszkanie ale mam tylko córkę ma 8 miesięcy czasami jest ciężko ale rodzina pomaga na każdym kroku nie mogę narzekać szkraby jak dorosną to i dla nas czas się znajdzie i odplaca nam za ich wychowanie wszystko w swoim czasie ;)
kiedy urodził się moj drugi syn, mimo iz mieszkalam w jednym domu z moja mama, to robilam wszystko sama…moj maz byl wtedy za granicą, a mi czasem z bezsilnosci chcialo sie krzyczec, bo nie wiedzialam co najpierw robic, jak karmiąc noworodka zrobic rowniczesnie kolacje starszemu, jak ogarnac kąpiel i usypianie dwójki naraz itp..podczas gdy moja mama oglądała jakże ważny kolejny odcinek „na wspólnej”.. To jest cos co obserwuje u wielu kobiet, których dzieci są już dorosłe – podejscie „chciałas dzieci to masz, teraz sobie radz”.. I radze sobie, nawet mieszkając już teraz za granicą, gdzie w ogóle nie mam nikogo bliskiego. Ale wiem, że gdyby wtedy ktoś do mnie wyciągnął pomocną dłoń, to na pewno teraz miałabym mniej siwych włosów na głowie ;-) a tak na serio to twój tekst to jest bardzo ważny apel, by rodzina była rodziną nie tylko od święta
Mądrze prawisz, również uważam, że to powinno być naturalne. Niestety starsze pokolenie (zwłaszcza jeśli prowadzi styl życia domatorów), uważa że wszelka pomoc, wieczorne wyjścia rodziców itp. to nie normalne życie, tylko zbędny „luksus”. Nieważne, że wychodzisz raz na 3 miesiące (a nie co tydzień!), i tak usłyszysz „ale ci dobrze…”. Wśród starszego pokolenia panuje przedziwne przekonanie, że jeśli podjęło się decyzję o dzieciach, to już koniec wszelkich przyjemności, na kilka lat trzeba utknąć w domu i koniec. A nie daj borze pożalisz się, że opieka nad dzieckiem może zmęczyć… Usłyszysz tylko: no ale jak to? jak możesz tak mówić? przecież to Twój obowiązek!
No heloł! :(
To się pożaliłam. Pewnie pożałuję, ale musiałam, wrrr…
Być może „przedziwne przekonania” starszego pokolenia są poparte ich osobistym doświadczeniem?
Nie wątpię, ale czy to znaczy, że dzieciom ma być równie źle? ;) Ja chcę dla swoich dzieci jak najlepiej i na zamierzam im odmawiać czegoś tylko dlatego, że sama nie miałam tego w dzieciństwie czy jak nastolatka, studentka, młoda kobieta czy wreszcie matka. A proszę mi wierzyć, że sporo tego było.
Pisze Pani o tym, że wielopokoleniowość powinna działać w obu kierunkach. Jak najbardziej się z tym zgadzam, z tym że na te relacje pracuje się latami. Mam świetne relacje z rodzicami, ale znam też takie rodziny, w których dzieci nie dzwonią, nie interesują się, nie szanują… Z przykrością muszę stwierdzić, że każdy z tych przypadków jest uzasadniony i ma swoje korzenie w dzieciństwie lub okresie nastoletnim.
Nie podobała mi się ta arogancja, z którą Pani wyraża się o starszym pokoleniu. Jest różnica między pomaganiem w sytuacji kryzysowej, a postawą „należy mi się odpoczynek, dlatego babcia jest od tego, żeby wziąc wnuka na noc, bo ja z mężem chcę się rozerwać”. Nie, to się nie „należy”, to jest dobrowolna przysługa, za którą należy się wdzięczność. .
Nie wiem, gdzie Pani dojrzała arogancję w moim komentarzu. Opisywana przez Panią postawa „należy mi się” zupełnie nie pasuje do przykładu, który podałam (wyjście „od święta” raz na 3 miesiące). Oczywiście, że za każdą pomoc należy się wdzięczność i proszę mi wierzyć, że nie mam problemu z jej okazywaniem. Jednak jeśli każde wyjście to luksus, a każda pomoc jest postrzegana jak to robienie łaski, to niestety po kilku podejściach odechciewa się o nią prosić.
Zapewne podobnie jak ja, ma Pani po prostu przykre doświadczenia, przykro mi. Nie mam nic przeciwko nabijaniu komentarzy u Szczęślivej (którą uwielbiam!), ale zdaje się, że lepiej załatwić to na żywo, z członkami naszych rodzin, zamiast wszczynać tu wojnę pokoleń… A tak niestety odczytuję Pani liczne komentarze w tej dyskusji.
Rozumiem, ale nie do końca się zgadzam. Ci ludzie wokół – oni też mają swoje życie, które dla nich jest ważne. Ci dziadkowie, którzy odchowali swoje dzieci i przeszli swoje mają prawo do tego, żeby ich kwiatki były dla nich ważne i mówienie im że jest inaczej bo JA i MOJE jest trochę brakiem szacunku. Rodzice mają prawo by po latach wychowywania nas pożyć trochę dla siebie i pocieszyć się spokojem zanim będą tak starzy że juz nic nie będą mogli zrobić i to nie jest fair oczekiwac od nich że cały swój czas poświęcą teraz wychowywaniu naszych dzieci. Chyba że sami chcą, to w porządku. Ale nie muszą. I nikt nie powinien im mówić, że „powinni” – oni juz nic nie powinni, oni swoje zrobili.
A kto mówi że mają poświęcać cały swój czas. Moja córka ma 6 lat a syn 10 miesięcy. Dziadkowie (moi rodzice) przez te 10 miesięcy byli łącznie 5 razy. Posiedzieli, wypili kawę, nawet wnuka nie potrzymali i pojechali. Czy to normalne? Nie. Nie oczekuje ciągłej pomocy. Z synem mam przejściowe problemy zdrowotne i padam. Śpię po 4-5 godzin na dobę od 10 miesięcy. 2 razy poprosiłam o pomoc mamę by tylko zajęła się małym (nie mógł wychodzić bo miał stany zapalne w organizmie) a ja zawiozę córkę do zerowki. Babcia wykręciła się. Teraz wychodzę z założenia że kiedyś też będą potrzebowali pomocy ale ja się wykręce. I niech nikt mi tu nie pisze o egoizmie. Bo w wieku 13 lat wychowywałam siostrę. Robienie śniadania, dawanie obiadu, wieczorem gotowanie kaszy manny, zaprowadzanie i odbieranie z przedszkola, pilnowanie do 19. Czasem ją myłam wieczorem. Poza tym trzeba było odkurzyć, pozmywać naczynia, kwiaty podlać. Lekcje odrabiałam po 19. W wakacje całymi dniami zajmowałam się siostrą. A teraz nie mam pomocy wcale. Nawet jak pracowałam na ponad etat i córka była chora musiałam wynajmować nianię.
Bardzo Ci współczuję. Ja dosyć późno mam małe dzieci. Pomagałam wcześnie siostrze i jej mężowi przy najmłodszej. Miała u mnie drugi dom. Rodzice pomogą, jak umieją – mama coś kupi (wędlinka, kartofle, itp.) i da, a tata czasem jakiś grosz. Przy moim pierwszym dziecku nikt mi nie pomagał, nawet mąż, ale nie dlatego że nie chcieli, ale nie mogli. Dziecko urodziło się przyduszone przez długi i wyczerpujący poród oraz owinięcie szyi pępowiną. Biedactwo miało silne napięcie mięśniowe. Nawet upadająca łyżeczka w drugim pokoju go budziła. Nikogo nie akceptował i nawet płakał, jak szłam siusiu. Po wyczerpaniu macierzyńskiego (4,5 miesiąca) oraz zaległych urlopów musiałam wziąć bezpłatny urlop wychowawczy. Szukałam pomocy, masowałam, rehabilitowałam. Nikt mi nie pomagał. Szybko przyszło drugie dziecko. Znowu urlo macierzyński i wtedy poprosiłam o pomoc mamę. Mama po 4 miesiącach opieki powiedziała mi wprost, że więcej nie będzie się zajmować, więc szukałam innej opieki. Rozumiem, ale mam trochę żalu. Siostrze pomagała więcej, ale z drugiej strony i tak dużo mi pomogła. Inne dziewczyny od razu muszą szukać opiekunki. W życiu nic nie jest po równo i szybko się zmienia.
Jakoś daję radę ale mam żal, bo w liceum nie miałam czasu na koleżanki. Musialam zajmować się siostrą. Teraz niestety mi nie pomagają, ani siostra ani mama. Miałam ciążę zagrożoną od samego początku. Ciągłe skurcze i leki. Musialam leżeć. Najgorsze były wakacje bo córka miała wolne od przedszkola. Czułam się coraz gorzej. W 4 miesiącu ciąży poprosiłam mamę o pomoc. Odmówiła. Zasygerowala siostrę. Też odmówiła. Kilka dni później byłam już w szpitalu. Skórcze co 3 minuty. Odalo się wstrzymać akcję. Nie chcę myśleć co by było gdybym urodziła/poroniła. Ten żal już zostanie. Ale stwierdziłam że mam swoją najbliższą rodzinę i tu jest moje całe życie. Siostra przez te 10 miesięcy nie widziała mojego maleństwa i nawet nie zapytała jak on się czuje.
Siostra nie pracowała przez rok, nie chodziła też do szkoły, po prostu siedziała w domu. Nawet za pomoc oferowałam zapłatę jak niani. I to przez 3-4 godziny dziennie a zapłata jak za 8h. No bo w końcu to siostra i niech sobie dorobi. Już się nawet za pieniądze zgodziła pomóc. Po czym dzwoni i jednak ona się nie zajmie bo za ciężko jej będzie. No cóż. Przyzwyczajona do byczenia się 24h na dobę przez 365 dni w roku, to rzeczywiście ciężko jej pomóc.
Może mama nie miała juz siły? Może zrobiła wszystko na co ją było stać? Pewnie też jej było ciężko Ci odmówić.
No nie mogę zrozumieć mamy, i tyle. Ona nie pracuje. Woli leniwy i spokojny tryb życia. Rozumiem że odchowała swoje dzieci i nie musi niańczyć moich. Tego od niej nie oczekuję. Ale o pomoc proszę ją raz na pół roku. Nawet na jeden dzień nie chciała mnie odciążyć od obowiązków gdy groziło mi poronienie a potem przedwczesny poród. Brałam leki i powinnam być w szpitalu, ale nie miałam co zrobić z córką. Przecież tu chodziło o życie czy zdrowie jej wnuka. Czyli miała to wszystko w nosie. Kiedyś poprosiłam ją o 1 dzień by u mnie powiedziała trochę z moją córką. Bardzo źle się czułam i musiałam wypocząć. Zresztą córka jest nawet samodzielna. Bo nawet kanapki mi robiła, odkurzała, myła i obierała warzywa, wkładała i wyciągała rzeczy ze zmywarki itp. Więc przy niej dużo roboty nie ma ale nawet na dworze nie mogłam z nią posiedzieć. Musiałam leżeć. A dziecko miało wakacje i chciałam żeby chociaż te 2 godziny pobyła na dworze pod czyjąś opieką. Czy o tak dużo prosiłam. Mąż przywiózłby ją przed pracą i odwiózł po, żeby już nie musiała jechać autobusem. A zresztą nie do końca odchowała swoje dzieci, bo po części ja przez kilka lat chowałam siostrę. Od 6.30 do 19 codziennie poza weekendami. A do szkoły też musiałam chodzić.
Boli mnie to, bo gdy mama potrzebowała pomocy to rzycalismy swoje plany czy urywaliśmy się z pracy bo trzeba pomóc. Siostrę na kilka dni brałam, bo mama na badaniach w szpitalu. A już miałam dziecko i pracowałam. I co? W tej sytuacji jestem roszczeniowa?
Nie wiem. Na pewno jest to normalne, żeby sobie pomagac w rodzinie, ale tak jak dopóki sie nie ma dziecka nie wie się jak to jest, tak zawsze sobie myślę, że dopóki się nie jest starym, nie wie się ile kosztuje 2 godziny opieki nad brzdącem. A jakbyś jednego dnia spróbowała pogadać z mamą o niej? Zapytała co ją boli, jak ona się czuje. Może mama miałaby chęć więcej dać czasami, gdyby czuła że nią też ktoś się interesuje i o nia troszczy? Starsi ludzie często czują się opuszczeni, bo ich dzieci, zamiast być ich radością na starość, są zajęci własnymi problemami. Trudno mi mówić o Twojej konkretnej sytuacji, bo jej nie znam, ale wiem z doświadczenia, że czasem warto komuś dać od siebie więcej niz się wydaje, że ten człowiek zasługuje, „zainwestować”, czasem można być miło zaskoczonym.
Kiedyś pomimo braku pomocy co tydzień jeździłam do mamy, pytałam się o samopoczucie, zdrowie, o to czy może jej pomóc. I zawsze pomagałam, nigdy nie odmówiłam. Ale w końcu zaczęła przeszkadzać mi jednostronna pomoc. Bo Ona pomimo że nie pracuje, tata za granicą w pracy, a Ona musi sprzątać, myć okna, … bo i takie były powody braku pomocy. Może rzeczywiście zrozumiem to na starość. Ale wie jedno. Dzieciom będę chciała pomóc, bo sama tej pomocy nie miałam. A jeśli zabraknie mi sił to powiem to otwarcie. A nie gdy akurat jak proszę o pomoc to akurat na ten dzień zaplanowała umycie okna i jest to termin nie do przesunięcia. Przecież może mi pomóc a ja w to konto pojadę (tylko że akurat w inny dzień) i umyję te okna. Problemu nie widzę. Co do rozmowy to próbowałam ale kończyło się obrażaniem z jej strony. Bo przecież wie najlepiej i wszystko co robi jest nie do podważenia.
:( smutne. Mam nadzieję, że przynajmniej masz albo będziesz miała innych ludzi wokół siebie, którzy pomogą i docenią cię. Szczerze.
Dziękuję. Aż mam łzy w oczach. Ale jak to mówią: co nas nie zabije to nas w zmocni.
To jest zupełnie normalne, oninjuz swoje wyniańczyli
Ale Kasia, tak jak Ty nie mówisz o poświęcaniu całego czasu, tak ja nie miałam na myśli, że nie należy oczekiwac żadnej pomocy. Należy i oczekiwac i prosić, ale czym innym jest sytuacja, w której dziecko zachorowało w środku nocy i trzeba je zawieźc do szpitala, a czym innym „prawo” rodziców do pójścia do kina. W pierwszej sytuacji nic dla nikogo nie powinno być ważniejsze, ani kwiatki, ani bolące stawy, ani praca od rana czy egzamin, nic. W drugiej wypadałoby uszanować czyjąś dobrą wolę – jeśli zechcą – to fajnie, jeśli nie – mają do tego prawo i nikt nie powinien robić nikomu wyrzutów. Przykro mi że Twoi rodzice nie wyrażają chęci pomocy, może warto z nimi pogadać? Powiedzieć jak Ty to widzisz, posłuchać co oni mają do powiedzenia, może warto chociaż spróbować?
Czytam te komentarze i powstrzymać się nie mogę, więc i ja swoje 3 grosze w trącę. I to akurat tutaj, pod tym komentarzem, bo tutaj właśnie mało zrozumienia widzę. Nikt nie oczekuje codziennych obiadków z pomidorową w słoiczkach, czy weekendów tylko dla dorosłych co tydzień. Ale raz na kwartał to i nawet do kina można młodych rodziców puścić, a to po to chociażby, by się nie dziwić, że za 10 lat rozwód biorą, bo na pielęgnowanie swojego uczucia czasu i sił już nie mieli. I można nawet raz w roku na weekend dzieci zabrać co by chociaż jedną noc mogli w samotności przetrwać przy lampce wina wypitego bezkarnie i bez obaw, że coś się może nagle stać i nie będzie komu z dzieckiem pojechać do szpitala. Nikt nie oczekuje zdjęcia cieżaru codziennych obowiązków, bo decydując się na dziecko również na nieprzespana noce sie decydowaliśmy lub pogodzić z faktem musieliśmy, z dźwiganiem 15 kilo i ząbkowaniem, kolkami i wizytami w przychodni. Jednak raz na ruski rok pomóc można. Można zabrać dziecko nawet tylko po to, by młodzi do góry brzuchem leżeli przez dnia połowę. Nie codziennie, nie co tydzień, lecz choć raz na kwartał. Ba, ja to bym nawet raz w roku się ucieszyła z takiej okazji. Coraz rzadziej jednak taka chęć u dziadków się zdarza. I choć na moich teściów narzekać nie mogę to w kwestii przejecia pieczy choć na chwilę liczyć nie za bardzo mogę. A żeby sami wpadli na taki pomysł to już w ogóle pomarzyć można. Czy powinni ? Niby nie, bo to przecież nawet nie moi rodzice, prawda ? Co z tego, że pomagając partnerkom/partnerom swoich dzieci również pierworodnym pomogą. To, że nie mieszkamy wszyscy pod jednym dachem wcale nie oznacza, że teraz każdy na pastwę losu skazany. Oznacza jedynie tyle, że ci z domów wielopokoleniowych, gdzie to pomoc samoistnie funkcjonowała nie wiedzą z czym muszą borykać się teraz młodzi, którzy tylko na siebie liczyć mogą. Nie pamiętają i nie doceniają tego jakie ułatwienie (pod tym względem) mieli mając babcię niepracującą już w domu, którą to zawsze można było poprosić o przygarnięcię na czas pracy. Teraz ktoś powie: To trzeba było przy rodzicach zostać, jak to tak dobrze. Ale wiadomo, że wszystko ma swoje plusy i minusy, a problem w tkwi w obopólnym tego zrozumieniu.
Ja myślę że dziadkowie, nasi rodzice, często czują gorycz, bo oni też dokładnie tyle samo poświęcili nam, ile nasze pokolenie poswięca swoim dzieciom, tez mieli trudno, może problemy były kiedyś inne, ale to nie znaczy że było łatwiej. I może teraz chcieliby być wreszcie dla nas ważni, chcieliby zobaczyć owoce swoich poswięceń. Ale dla nas jest wazniejszy nasz chłopak, mąż, a wreszcie dzieci.. Ile osób dzwoni do swojej mamy żeby zapytać: Jak się czujesz? Co porabiasz? Co lubisz? Co jest dla Ciebie ważne? Jakie kwiatki posadziłas w tym roku na działce? Jaką sztuczkę zrobił ostatnio pies? Ile osób zastanawia się jak nasi rodzice radzą sobie ze starzeniem się, czy nie mają smutków głeboko w sercu, którymi nie mają się z kim podzielić? Może bardzo chcieliby podzielić się z nami, ale my jesteśmy zajęci swoimi problemami.
Rodzice nas kochali przez całą naszą mlodość, i jesli teraz my nie umiemy ich pokochac wzajemnie i poświęcić czasu, żeby nareszcie poznac ich jako OSOBY, a nie tylko jako mamę i tatę, to może oni wolą wykorzystać swój czas dla siebie, bo tyle przynajmniej mogą – być nareszcie ważni sami dla siebie.
Wielopokoleniowość powinna działać w obu kierunkach, a nie tylko od starego do młodego.
ale sie burza rozpetala. oczywiscie ze masz racje, rodzina powinna, napisze jeszcze raz: POWINNA sobie pomagac, jesli jest zdrowa, normalna rodzina. w kazdej sytuacji! powinna, gdy mloda matka potrzebuje pomocy, gdy chce np. wziac prysznic i zjesc sniadanie o normalnej porze a nie o 15. powinna, gdy ktos ma problemy finansowe. powinna, gdy starzy rodzice nie sa w stanie zajac sie soba ze wzgledu na wiek. w kazdej sytuacji rodzina powinna sobie nawzajem pomagac, przez cale zycie.
a co do rodziny, w ostatnich czasach przeszla kilka metamorfoz, od rodzin pachworkowych po rodziny z jednym rodzicem. brak juz rodzin wielopokoleniowych zyjacych pod jednym dachem, stad te „nowe” problemy.
Absolutnie się z Tobą zgadzam i to jest główny problem, …nie na tym polega nowoczesność. Rodzina jest pojęciem nadrzędnym wobec ilości członków rodziny. Wielopokoleniowych rodzin, które potrafią żyć razem w obecnych czasach jest bardzo niewiele – to wymaga kompromisów ale tez mądrości, takiej ludzkiej, życiowej, takiej po prostu… i to nie ważne ilu członków liczy moja rodzina, wazne czy jest dla mnie priorytetowa i vice versa.
https://www.szczesliva.pl/czy-dziadkowie-maja-obowiazek-zajmowac-sie-wnukami/
Proszę czytać ze zrozumieniem. Pozdrawiam
skąd ta zmiana zdania ?
moi rodzice pomagają mi przy dzieciach już ponad 12 lat i mam dość, chce zeby się juz odczepili, 7 latek to nie maluszek, który nie umie się najeść i ubrać, chodzi do 1 klasy i może sam zostawać ze starszymi braćmi w domu, a oni na siłę mnie chca uszczęśliwiać, co za dużo to…
Madzia – dziękuję Ci za ten wpis i dodanie odwagi, żeby też upublicznić te uczucia.
U nas właśnie jest katorga – ja ciągle choruję z przemęczenia, mamy nie mam, a całe życie bezrobotna teściowa przenigdy nie chce zostać z dziećmi, żeby choć na godzinkę nas odciążyć. A gdy u niej jesteśmy to tylko łazi i marudzi, że bałagan jej robimy i podnosi każdą zabawkę zamiast po prostu być z dziećmi :(((
Jak K. była maleńka to t. się bała by nie zrobić jej krzywdy, więc całymi dniami byłam z dzieckiem sama (mąż w delegacji)… A teraz moja teściowa zostaje z dziewczynkami gdy ja idę do pracy, przyprowadza je z przedszkola, ma dla nich pokłady cierpiwości, a ja wiem, że są pod najlepszą opieką pod słońcem… i pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu bała się wziąć córeczkę na ręce ;)
mi nikt nie pomagał…wręcz przeciwnie….angażowano mojego młodego męża do prac w gospodarstwie i zawsze zostawałam sama, na dodatek z poczuciem winy, że nic nie robie
Zapewne zostanę tu zlinczowana ale co tam, każdy ma prawo do swojego zdania . Też jestem Mamą, przeżyłam te pierwsze trzy miesiące nad którymi tu się rozwodzicie. Byłam w piątym miesiącu ciąży kiedy zmarła moja Mama, najukochańszy człowiek na świecie. Poradziłam sobie bo MUSIAŁAM !!!! . Nie liczyłam na niczyją pomoc ( zwłaszcza od „najbliższych” ) . Czasami pomagają osoby których nie podejrzewalibyście o pomoc. Małżonek poszedł w „długą” – jestem Mamą która sama wychowuje dziecię i ….. radzę sobie SAMA . Wcale nie jest łatwo, ale mam satysfakcję patrząc na moją córkę już teraz czternastoletnią, że wyrosła na mądrą osóbkę która ma w sobie tyle empatii do świata zewnętrznego, że mogłaby obdarować jeszcze kilka osób . Także moje drogie Mamy sprawdza się przysłowie : Umiesz liczyć ? Licz na siebie . Nic bardziej nie wkurza innych jak to, że jesteś szczęśliwa . Powodzenia życzę i wytrwałości bo to zaprocentuje . :)
To i ja wtrącę swoje 5 groszy. Jestem babcią, ale niestety nie taką jaką chciałabym być. Młodzi się rozeszli, a była synowa utrudnia widywanie dziecka synowi. Mieszka 2 tysiące kilomoetrów od nas, więc to też jakaś trudność. Kiedy jednak patrzę na to co się dzieje to zaczynam mieć wątpliwości, czy byłabym dobrą babcią, ale do rzeczy. Często podglądam siostry, czy koleżanki opiekujące się wnukami i wnuczkami. Coś w tym wszystkim jest chyba nie tak? Zastanawiam się czy to one są rodzicami czy babciami? Babcia ma codziennie dojechać do wnuka 20km i nim się zajmować . Samochodem nie daleko, ale paliwo kosztuje. Jak mówi siostra młodych nie interesuje skąd ona na to weźmie pieniądze. Sami mówią, że nie stać ich na dowozenie dziecka do niej, a jak widzę mają luksusowy samochód, budują dom. Nigdy jak mówi siostra nie poczuwają się do jakichkolwiek opłat. Koleżanka, opiekowała się wnuczką, bo mama miała popołudniowe zmiany. Codziennie po swojej pracy zabierała wnuczkę jechała z nią do swojego domu. Przejazd, soczki itd. kosztuje. Córka nie poczuwała się żeby mamie dać jakiekolwiek pieniądze na dziecko, chociaż wie ,że matce sie nie przelewało. Jak mówi koleżanka, zwracała jej uwagę, ale ona puszczała to mimo uszu.I jeszcze jedno, ona tą wnuczkę musiała jej odwieźć o 23, bo córka była po pracy zmęczona. To ja się pytam, kto tutaj powinien być bardziej zmęczony? Kolejny przykład z bliskiego otoczenia. Opiekowałyśmy się siostrą chorą na raka. Nie muszę pisać, że nie jest to łatwa opieka, i co? Siostra musiała jechać do domu syna, bo syn wyjeżdża, a wnuczka trzeba odebrać ze szkoły, dać obiad itd.Znieczulica, brak empatii? Drogie Panie, my także byłyśmy matkami, my także wychowywałyśmy dzieci i takze byłyśmy zmęczone. Nasze babcie opiekowały się wnukami sporadycznie i nie wyręczały nas w obowiązkach. Nie twierdzę, że nie trzeba pomagać jedak jedna i druga strona powinna zrozumieć jaka jest ich rola.
Dokładnie to samo próbowałam przekazać, że dziewczyny tu, zarzucając samolubstwo innym, często nie widzą jak samolubne one same są w tym swoim oczekiwaniu, że wszyscy ludzie wokół powinni rzucić wszystko, zrezygnowac ze spraw, które są dla nich ważne i lecieć pomagać, bo JA mam dziecko i MI jest trudno, i JA też mam prawo do odpoczynku i JA mam prawo do rozrywki. Nie mówię o sytuacji rzeczywiście trudnej, jak choroba czy inne nieszczęścia, wtedy rzeczywiście każdy normalny członek rodziny rzuca wszystko i robi, co może żeby pomóc. Ale wpisy tutaj w ogromnej większości mówią o zwykłych życiowych sytuacjach.
Oooojjjj hola hola Drogie Panie!!
Przepraszam bardzo,że się wtrącę problem tych „babć, teściowych” nie polega tu na tym,że bolą mnie stawy, ręce, głowa itp.problem jest typu otóż takiego, że w dzisiejszych czasach te „nasze teściowe czy mamy” są po prostu powiedzmy sobie szczerze leniwe i tyle!! Chciałyby być niewiadomo jak nowoczesne ( chodzić to tu, to tam, być tylko same dla siebie ) a to właśnie w rodzinie siła!! Dzięki takiej Maleńkiej Kochanej Istotce świat staje się piękniejszy!! Taka Maleńka ISTOTKA nadaje nowy sens życiu!! Ale cóż mogą o tym wiedzieć „nasze nowoczesne teściowe itp” skoro pewnie same nie wychowywały dobrze swoich dzieci tylko robiły to za nie ich mamusie!!! Wątpię żeby żadnej z Was nie pomagały mamy czy teściowe!!!także nie wpisujcie takich głupot, bo dla mnie samej nie ma większej przyjemności jak właśnie czas spędzony z ulubionymi wnukami i uwierzcie,że wolę zostawić tę moje kwiatki z balkonu,serial czy gazetę i pognać do dzieci i wnuków jak mnie tylko o to poproszą ( wolałabym częściej ) aha!! I jak nie widzę moich wnuków 3 dni to już tęsknię także zależy kto ma jakie priorytety i tyle w temacie.A pomoc własnym dzieciom i wnukom to sama przyjemność a nie żaden przymus..
Pozdrawiam!
Ale uwierz że są matki które nie pomagają dzieciom. Owszem czasem teściowa pomoże, co kilka miesięcy. Ale też bym chciała pomoc od własnej matki. Zero zainteresowania wnukami. Już nie chodzi o mnie. Dam sobie radę. Ale wnuki potrzebują przytulić babcie
To i ja wtrącę swoje 5 groszy. Jestem babcią, ale niestety nie taką jaką chciałabym być. Młodzi się rozeszli, a była synowa utrudnia widywanie dziecka synowi. Mieszka 2 tysiące kilomoetrów od nas, więc to też jakaś trudność. Kiedy jednak patrzę na to co się dzieje to zaczynam mieć wątpliwości, czy byłabym dobrą babcią, ale do rzeczy. Często podglądam siostry, czy koleżanki opiekujące się wnukami i wnuczkami. Coś w tym wszystkim jest chyba nie tak? Zastanawiam się czy to one są rodzicami czy babciami? Babcia ma codziennie dojechać do wnuka 20km i nim się zajmować . Samochodem nie daleko, ale paliwo kosztuje. Jak mówi siostra młodych nie interesuje skąd ona na to weźmie pieniądze. Sami mówią, że nie stać ich na dowozenie dziecka do niej, a jak widzę mają luksusowy samochód, budują dom. Nigdy jak mówi siostra nie poczuwają się do jakichkolwiek opłat. Koleżanka, opiekowała się wnuczką, bo mama miała popołudniowe zmiany. Codziennie po swojej pracy zabierała wnuczkę jechała z nią do swojego domu. Przejazd, soczki itd. kosztuje. Córka nie poczuwała się żeby mamie dać jakiekolwiek pieniądze na dziecko, chociaż wie ,że matce sie nie przelewało. Jak mówi koleżanka, zwracała jej uwagę, ale ona puszczała to mimo uszu.I jeszcze jedno, ona tą wnuczkę musiała jej odwieźć o 23, bo córka była po pracy zmęczona. To ja się pytam, kto tutaj powinien być bardziej zmęczony? Kolejny przykład z bliskiego otoczenia. Opiekowałyśmy się siostrą chorą na raka. Nie muszę pisać, że nie jest to łatwa opieka, i co? Siostra musiała jechać do domu syna, bo syn wyjeżdża, a wnuczka trzeba odebrać ze szkoły, dać obiad itd.Znieczulica, brak empatii? Drogie Panie, my także byłyśmy matkami, my także wychowywałyśmy dzieci i takze byłyśmy zmęczone. Nasze babcie opiekowały się wnukami sporadycznie i nie wyręczały nas w obowiązkach. Nie twierdzę, że nie trzeba pomagać jedak jedna i druga strona powinna zrozumieć jaka jest ich rola.
DOKŁADNIE TAK.
Dopisalabym jeszcze ze przez cala historie czlowieka to cala rodzina wychowywala dziecko a nie sama matka.Wychowywanie dziecka tylko przez matke (plus ojciec) jest nienaturalna rzecza, ktora ma miejsce od parudziesieciu dopiero. Jak to ktos kiedys powiedzial „by wychowac dziecko potrzebna cala wioska”.
Przez całą historię człowieka to rodzina zajmowała sie swoimi starymi, niezależnie od tego jak bardzo byli niedołężni. Założę się, że 90% z tych rozgoryczonych tutaj mam, gdyby miało się zająć starym obłożnie chorym człowiekiem, którego trzeba nakarmić, wykąpać, zmienić pieluchę, pilnować żeby nie podpalił domu, to 1000 razy wybrałoby zajmowanie się niemowlakiem.
A dodam tylko jeszcze, że o ile w dzisiejszych czasach macierzyństwo można w dużym stopniu wybrać i kontrolować, o tyle nad własną starościa człowiek takiej kontroli nie ma.
Witaj Szczęśliva,
Bardzo ciekawy tekst, podoba mi się Twój dobór słownictwa i trafność obserwacji.
Przyznaję, że nie wczytywałam się we wszystkie poniższe komentarze, chciałabym jedynie dodać, że bardzo często potrzeba po prostu chwilę na rozmowę. Trzeba powiedzieć o swoich potrzebach ( mamie, siostrze czy komukolwiek innemu). No bo skąd inni mają wiedzieć, że potrzebujemy pomocy? Jak siedzimy zamknięci sami tak jak autorka jednego z komentarzy – jak wtedy ktoś ma wyciągnąć do nas rękę? Myślę, że największy problem leży w braku komunikacji …
Razem z mężem i rocznym synkiem mieszkamy w RPA, wieeeeele tysięcy kilometrów od naszych rodzin. Decydując się na dziecko od początku nie byliśmy nastawieni na pomoc dziadków ( niezależnie od miejsca zamieszkania). Przyznaję, chwilami było ciężko, chwilami kryzysowo i wtedy bardzo tęskniłam za potencjalną pomocą kogoś z rodziny, ale na szczęście wszystko przetrwaliśmy.
Prosiłam natomiast o pomoc ludzi tutaj, czasami pomagali, czasami odmawiali, mieli do tego prawo ale pytałam, bo tej pomocy najzwyczajniej w świecie potrzebowałam. Zachęcam do proszenia o pomoc i niezrażania się odmową. Jedno jest pewne, jeśli nie spróbujemy – nie przekonamy się czy ktoś jest gotowy nam pomóc.
Swoją drogą czasami nie-rodzina może wykazać się dużo większą empatią i wrażliwością niż rodzina właśnie.
I trudno, trzeba to zaakceptować.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę powodzenia z Twoimi chłopakami!!!
Post the best !
Wiem co to znaczy nie dostawać pomocy choć mieszkam w tym samym mieście co moja mama i siostra.
Rozumiem ,że moje dziecko i moja sprawa ale pamiętam taki dzień że byłam chora miałam 41 temperatury i nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, byłam sama z 2 letnim dzieckiem z pustą lodówką i jak zadzwoniłam z prośbą by siostra zrobiła mi chociaż zakupy (wtedy miała wakacje) to nie miała czasu bo szykowała się nad jezioro a mama spieszyła się do pracy, w końcu syn przyjaciółki przyszedł i zrobił mi zakupy i zajął się na trochę Alkiem, 0 wsparcia od najbliższych.
A na mieście do dnia dzisiejszego słyszę ,że czego narzekam przecież mam tak duże wsparcie w rodzinie….
http://www.kolorowe-usta.blogspot.com
Dobrze napisane. Jakbym to ja pisała.
Radzę sobie sama od początku z 3-latka, lekko nie jest, ale nie korzystam z pomocy Teściów, bo wiem, że w przyszłości by się to mocno odbiło :/ Wypominanie wszystkiego na każdym kroku, nawet spraw wyimaginowanych, które nigdy nie miały miejsca, doprowadziło do tego, że trzymam dystans pomimo wielu nerwów, stresów, czasem totalnej bezsilności. Zanim pojawiło się Maleństwo na świecie mieszkałam z nimi kilka lat, dostosowałam się do wszystkiego bo przecież żyłam u nich, każda próba posiadania nawet własnego zdania kończyła się zawsze mega gorzko dla mnie – wieczne uwagi, pretensje, docinki itp…i na serio strasznie niefajne. Jak zaszłam w ciążę zaczęłą się gehenna, nawet o wyjście na świeże powietrze musiałam walczyć z psem – który skakał po mnie jak nienormalny (ciąża zagrożona,wczesniej 2 poronienia ale to nie istotne, pies najważniejszy i nie mógł być w kojcu nawet na krótką chwilę, gdy ja chciałam choć na chwile wyjść na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza…aż się stało, po kolejnym skoku na mój brzuch plamienie, szpital, strach, złość…. I co z tego sama byłam sobie winna bo ośmieliłam się wyjść z domu, generalnie dla nikogo nic się nie stało. Urodziłam szczęśliwie, usłyszałam, że nie nadaję się na matkę, że nie kocham dziecka, robię mu krzywdę tym, że dziecko jest rehabilitowane – wzmożone napięcie mięśniowe, karmię własnym mlekiem, a to przecież złe. Przeżyłam nawet wyszarpanie mi wózka z rąk przez Teściową, bo jej coś nie spodobało się. Wkładanie Maluch do wózka pod nadzorem, bo przecież nie potrafię tego zrobić, zmiana imienia dla dziecka – Teściowie mieli swoje wybrane i tak zwracali się do Małej pomimo, iż jej imię było zupełnie inne -dla mnie to było wręcz jak odbieranie tożsamości mojemu dziecku… i 1000 innych sytuacji o których chciałam bym zapomnieć, ale zadra w sercu jest tak duża, że nie sposób wymazać to z pamięci. Można by grubą książkę napisać. Efekt końcowy, od dwóch lat wizyty u psychologa, żeby stanąć na nogi i zacząć cieszyć się macierzyństwem, a nie czuć się jak jakiś potwór…
Więc jak mam, korzystać z jej pomocy, czy ja prosic o to …Świadomie dla własnego i dziecka dobra tego nie robię, pomimo, że jest mi ciężko, czasem chce się krzyczeć czasem płakać. Staram się ile mogę, nadrabiać za męża również, bo praca co dzień po 14 godz. Nawet gdyby zaproponowała pomoc nie skorzystałabym, nie chcę od nowa przezywać tego co już przeżyłąm, nie chcę, żeby robiła „wodę z mózgu” dziecku wpierając jej, że rodzice są źli i nie kochają, a tylko babcia i dziadek kochają i krzywdy jej nie robią – to jej słowa. Myślałam, że się przewrócę jak to usłyszałam…Żadna rozmowa (a były ich tysiące), aby zmienili swoją postawę nie przyniosły efektu.
Zatem wolę płakać czasem z własnej bezradności i bezsilności, niż codzień z upokarzania i poniżania, wpajania uparcie w głowę człowieka, że nie nadaje się na rodzica…
Gratuluję i zazdroszczę wszystkim tym, których dzieci mają „normalnych” dziadków i babcie, a jednocześnie współczuję tym, którzy trafili na toksycznych ludzi w swojej rodzinie i życzę duzo siły i wytrwałości. Wniosek wysnuty z własnych doświadczeń. Pozdrawiam wszystkich Rodziców :)
Jak zwykle najlepszy złoty środek. Mam synka i wiadomo, że przez pierwszych kilka lat było ciężko (np. milion infekcji-jestesmy z mężem ekpertem od wychwytywania pierwszych symtomów i duszenia ich w zaroku :)) I przez ten okres nie raz mi przyszło do głowy, że u kolezanki dziadkowie zajmuja się wnuczką i domem ale to były tylko chwile załamki bo: uważam że rodzice powinni wychowywac i zajmowac sie swoimi dziecmi. Cieszę się że moja mama która już jest na emeryturze ma teraz wiecej czasu dla siebie niż przez wiekszą czesc swojego zycia. Rozwija swoje pasje, wspomaga swoich naprawde schorowanych rodziców i ma tzw luz którego jej tak bardzo brakowało w czasach gdy ja i mój brat bylismy niezłymi ancymonami a tata nie potrafił sobie nawet obiadu odgrzac.Wtedy to ona pracowała i zajmowała się dziecmi bez taryfy ulgowej. Teraz wspiera nas bardzo doraźnie(ale wtedy na prawdę z chęcią i radoscią) a z powodu chorób małego mój mąż nie pracował przez ostatnie 3 lata – tak zdecydowalismy i to że na wakacje jezdzimy na wies a nie na Majorkę jest dla nas ok. Mały w tym sezonie przestał chorowac i odżywamy. Na przestrzeni całego życia co znaczy te kilka lat wzmozonego wysiłku i trudu dnia powszechnego. A rodzice dawno zasłużyli na swoją spokojną jesień, czasem z wnuczkami na spacerze z wyboru a nie z musu.
Pięknie powiedziane.
W 100% się zgadzam. Opieka nad wnukami to wybór dziadków, a nie przymus. Mam wrażenie, że niektórzy młodzi rodzice mają bardzo roszczeniową postawę wobec dziadków.
Właśnie przeczytałam – 2 różne stanowiska w tej samej sprawie. Widzę jednak w Pani dużo zadziorności a nie chęci dialogu więc opuszczam to miejsce.
Jak zawsze punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia. Nikt, kto takiej sytuacji nie doswiadczyl nie jest w stanie tego zrozumiec. Wiec nie oceniajcie tak ostro. Chocby nie wiem jak sie chcialo miec dziecko i nie wiem jak bardzo byloby sie uporzadkowanym, przychodza trudne momenty gdy jest sie samemu w domu, gdy dziecko ma kolki i placze juz 6ta godzine. Gdy piersi bola a na tylku nadal nie mozna usiasc. Gdy nie masz czasu sie wyspac, zjesc czy sie wykapac. Gdy wiesz ze maz wroci z pracy a ty wygladasz jak kilo niezsczescia. Nie oceniajcie bo naprawde nie wiecie jak kobieta sie moze w takich sytuacjach czuc.
Ale tak samo można powiedzieć o dziadkach – że nikt nie zrozumie starego człowieka, dopóki sam nie będzie stary. Tego, że się nie śpi kolejną noc, bo bolą wszystkie kości, tego jak bardzo stary człowiek może być zmęczony, tego że np w pewnym wieku nie możesz sobie pozwolić na to żeby nie iść do wc kiedy potrzebujesz, bo będzie katastrofa i upokorzenie… Tego, że może nawet wstydzisz się swoim bliskim opowiadac o swoich dolegliwościach, bo świat nie ma zrozumienia dla starości, jeszcze mniej niż dla macierzyństwa. W tych wpisach tego nie ma – zrozumienia punktu widzenia tej drugiej strony, każdy rozumie tylko własny, każdy się czuje niezrozumiany przez innych, ale innych zrozumieć nie próbuje.
W normalnej rodzinie dziadkowie chcą się spotykać z wnukami i spędzać z nimi czas, żeby zbudować ciepłą relację. W normalnej rodzinie jest też jednak ojciec, obecny i ciałem i duchem, który współdzieli z matką obowiązki rodzinne i domowe. Jeżeli ktoś decyduje się na dwójkę dzieci z panem, który – mimo może i najlepszych chęci – jest w domu gościem, to powinien mieć pretensje do siebie, bo to samotne macierzyństwo na własne życzenie i dziadkowie nie mają tu nic do rzeczy.
A nie zastanowiłaś się że ten „pan” musi pracować 12h dziennie by wyżywić rodzinę, spłacić kredyt i lożyć 800 miesięcznie bo żona zachorowała. I ten „pan” będzie zabezpieczać pieniądze na leczenie aż do śmierci żony. A się jeszcze okazało że i „panu” grozi niedowład i trzeba orać by zabezpieczyć przyszłość dzieci żłobkowych i przedszkolnych.
Współczuję sytuacji życiowej, ale jak to się ma do autorki powyższego posta?
Ano tak się ma, że autorka posta pisze, że na własne życzenie decydujemy się na samotne macierzyństwo z panem który nie pomaga. Rozumiem to tak że teraz nie powinniśmy oczekiwać pomocy. Owszem decydujemy się świadomie, ale nie oznacza to że mamy nie prosić o pomoc. Decydowaliśmy się jak byliśmy zdrowi. Życie spłatało nam inny los.
Ale ja pisze o autorce bloga! Co innego wypadki losowe, nieszczescia, a co innego decydowanie sie na dzieci z tata weekendowym czy „godzinke wieczorem”. Nie kazdy tryb pracy sprzyja rodzicielstwu, taka jest prawda. I nie pisze, ze dziadkowie pomagajacy to cos dziwnego, wrecz przeciwnie, ale celem powinno byc spedzanie czasu z wnukami, a nie odciazanie rodzicow w ich obowiazkach.
Szkoda, że nie możemy same sobie pomóc ;) ja też od dziecka opiekowałam sie młodszym rodzeństwem,gdy todzice wyjechali za granice, ale wtedy można było odpocząć kiedy poszli ma pare godzin do przedszkola. Teraz mam swojego szkraba, który 24 daje w kość: ) plecy mnie bolą, partner ciagle pracuje, rodzina jest za granicą, a tesciowie nawet nie wpadną e odwiedziny… ale cóż, poplacze jak potrzebuje a później zacisne zęby i dziękuję w duchu, ze mam zdrowe i szczęśliwe dziecko. Nawet jak świadomie podejmujemy się macierzynstwa to mamy prawo ponarzekać gdy jest nam ciężko. A takim matkom które maja pomoc przy maluchu pozazdrościć: )
Pięknie napisane i dużo w tym racji. Pozdrawiam serdecznie.
https://balakier-style.pl/
Do wszystkich mam, które mają żal do rodzin o brak pomocy przy dziecku: A co gdybyście zdecydowały się na wzajemną pomoc matczyną – ja biorę twoje dzieci na dzisiaj, a ty weźmiesz moje dzieci za tydzień? Jakoś chętnych nie widać… Może dlatego że wbrew popularnej opinii dzisiejsze macierzyństwo/rodzicielstwo jest egoistyczne. Ludzie sprawiają sobie dzieci nie myśląc o tym żeby dawać – miłośc, opiekę, trud, ale żeby wziąć, żeby dodać do swojego wizerunku, tak jak sprawia się sobie dom albo ładne ubranie, bo to jest modne, bo inni mają, bo ładnie będą wyglądać na zdjęciach na facebooku. A potem jest wiadro zimnej wody na głowę. Oczekujecie, że babcia zapomni o sobie dla was i waszych dzieci. Nie, babcia przez wiele lat musiała każdego dnia zapominać o sobie i teraz ma prawo sobie o sobie przypomnieć. To waszym obowiązkiem jest zapomnieć o sobie, bo NA TYM POLEGA MACIERZYŃSTWO. Na tym ZAWSZE polegało. Możecie mieć pretensje do telewizji, że was oszukała, ale nie do babci.
Autorka nie pisze o tym, żeby ktoś jej dzieci wychowywał, czy spędzał z nim całe dnie. Naprawdę, czy zabranie wnuka na spacer choćby 3x w tygodniu to takie wyrzeczenie??? Macierzyństwo to i róże i ciernie. Nie jest łatwo, bo dziecko to nie psiak i się go nie wytresuje. Nieszczęśliwa matka może wyładowywać swoje frustracje na dziecku. Jesteśmy tylko ludźmi, a jeśli się wszystkie emocje dusi w sobie, bo nie ma się zrozumienia w najbliższych, to strumień musi znaleźć ujście. Najgorsze lata dla rodziców to pierwsze 3 lata z życia dziecka. Tej pomocy nie oczekuje się cały czas, tylko przez pewien okres czasu. Wszyscy powinniśmy sobie pomagać, tak powinno być w rodzinie. Kiedyś rodzice, teściowie staną się niedołężni i będą oczekiwali pomocy. Taka jest kolej rzeczy.
Tu nawet nie chodzi że 3 razy w tygodniu babcia ma wychodzić z wnukiem. Chodzi o to że jeśli proszę raz na pół roku o pomoc w sytuacji wyjątkowej (źle się czuje i w każdej chwili mogę poronić w 4-5 miesiącu) i moja matka mi odmawia pomocy przy jej wnuczce. Ona się sama zajmie ale jakąś kanapkę zrobić trzeba i posiedzieć na ogrodzie by dziecko skorzystało z letniego słońca. W tej jak i w innych podobnych sytuacjach słyszę odmowę. Wykreca się no bo na ogrodzie trzeba pielić a koszenie trawy przecież też nie może czekać. Nie ważne że z zagrożeniem ciąży kilka dni wcześniej wiozlam ją na działkę. Więc jeśli większość tutaj uważa że babcia nie musi pomagać bo swoje odchowała i to jej tylko dobra wola. Jak to się teraz ma do pomocy na starość? Czy też to będzie moja dobra wola? Czy ja mam być zawsze z pomocą na zawołanie ale moja matka już nie? O pomoc przy dzieciach proszę tylko w wyjątkowych sytuacjach kiedy naprawdę nie jestem w stanie się rozdwoic i to też w takich sytuacjach kiedy drugie dziecko na braku pomocy ucierpi. Bo przesiedzi całe wakacje w domu. I to dosłownie, bo ja muszę leżeć a jeśli się nie dostosuje to aż do porodu czeka mnie szpital. Nie miałam wyjścia, ryzykowałam zdrowiem nienarodzonego dziecka by drugie nie czuło się odtrącone. Takich sytuacji kiedy uważam że naprawdę potrzebowałam pomocy miałam kilka, może 3 może 4 w ciągu 14 lat od wyprowadzenia się z domu i za każdym razem spotkałam się z odmową. W tym były 2 sytuacje uzgodnione miesiąc wcześniej ale gdy nadszedł dzień pomocy zostałam na lodzie. Oczywiście przypominała by nie zapomniała. Na prawdę są różne sytuacje rodzinne, różne relacje i nie można ubierać się tylko przy tym że babcia nie musi albo że musi pomóc. Tego nie da się jednoznacznie stwierdzić. Są osoby które uważają że babcia nie musi pomagać. Jestem ciekawa czy jeśli by chodziło o zdrowie czy życie ich dzieci czy też tak by myślały? Jestem jej corką a to też jaj wnuk, ale skończyłam 18 lat, wyszłam z domu i już nie musi mi pomóc? Można by pisać i pisać o tym.
Matka wychowała Ciebie i z tego względu powinnaś zrewanżować się jej opieką na starość. Nie jest to tylko Twoja dobra wola, może Cię pozwać o alimenty (wszystko zgodnie z prawem). Natomiast opieka nad wnukiem to tylko jej dobra woli, nie musi tego robić, swoje dzieci już odchowała.
Witam. Skoro mamusie maja tak duże potrzeby wsparcia osób najbliższych,może warto zadbać najpierw o normalne relacje rodzinne? Bo jeśli babcia zostaje w szpitalu poinformowana przez młodych rodziców,ze przez dwa tygodnie ma nie odwiedzać ich,to jak w takiej sytuacji pomóc??? I jeśli matce co chwilę mówi się :”ja matki nie miałam”,choć mimo problemów finansowych dawalo się córce wszystko co można było. I na dodatek zięć,który pozjadał wszystkie rozumy tego świata,kpiący z teściowej…Jak iść do takiego domu i czuć się dobrze? Ktoś mi to wytłumaczy? Uważam,że jeśli dziecko wychowuje się książkowo i rady babci sa zupełnie niepotrzebne,to co ja tam mam robić? Poza tym córka mieszka w tej samej miejscowości co ja z mężem,a na palcach mogę policzyć ile razy odwiedziła rodziców. Odstawieni na boczny tor,bo zalożyła swoją rodzinę.Ja też mialam dwójkę malutkich dzieci chorego mężą i nikogo nie śmiałabym prosić nawet o pomoc.Rodzice pomogą,jeśli będą czuli,że młodzi tego naprawde chca. A udowadnianie mi najpierw jaką jest się matką w relacji mojej i córki,wydaje mi wprost banalne i niepotrzebne. Bo nikt nie rozumie córki tak jak jej matka.Pozdrawiam.
Ja na pomoc nie liczyłam i się nie przeliczyłam, pomocy nie dostałam… Ale zwykłe, ludzkie zainteresowanie, a raczej jego brak, zranił mnie bardzo. No bo czy nie jest naturalnym, że dziadkowie interesują się wnukami, że dzwonią, pytają, proszą choć o zdjęcie. U nas wzorowi dziadkowie pojawiają się tylko od święta i gdy ludzie patrzą. A na tą chwilę mogę powiedzieć, że nasza rodzina składa się tylko z czterech osób: nasza dwójka plus dzieciaki.
Zazwyczaj jest tak, że rodzina jest grupą na którą liczymy najbardziej. Myślę jednak, że warto pamiętać o tym, że każdy z nas ma prawo samodzielnie podejmować decyzję. Ty napisałaś o czymś innym niż to, co ja mam na myśli.
Obecnie obserwuje sie ogromną presję wywieraną na dziadków, by opiekowali się wnukami, bo to pomoc dla rodziców (przeciez długo pracują), oszczędność (za przedszkola/żłobek trzeba zapłacić, a przecież kredyt goni kredyt), wygoda (do członka rodziny jest większe zaufanie i można „mu więcej wrzycić na łgowę” niż niani, która niekoniecznie podejmie pracę jeśli oprócz zajmowania sie dzieckiem będzie musiała sprzątać, gotować dla całej rodziny, robić zakupy, odbierać starsze dziecko ze szkoły i wozić po mieście na dodatkowe zajęcia-własnym samochodem, a to wszystko za np. 4zł/h pracy).
W tym wszystkim jednak warto mieć świaodmość, że skoro wzięłam kredyt, jest to moja decyzja, skoro mam dziecko jest to moja decyzja i moja mama czy mój tata ma prawo powiedzieć NIE. Pomoc jednorazowa czy w początkowym okresie to coś innego ale oczekiwanie codziennej pomocy (z oczekiwaniem, że rodzice rzucż pracę, żeby zajmować sie moim dzieckiem) to już naparwdę przesada.
Bądźmy dorośli i nie obarczajmy innych konsekwencjami, za podjęte przez nas decyzje.
Popieram w 100%. Decydując się na dziecko trzeba liczyć się z konsekwencjami, a nie liczyć na pomoc ze strony dziadków.
A odnośnie tego podejścia do własnych rodziców pisałam kiedyś tutaj: https://psychetee.pl/post/108672998467/prawdziwi-dziadkowie-czy-jeszcze-istniej%C4%85
Zainetresowanych zapraszam do lektury:)
:) Ja właśnie tak mam, że rekami i nogami bronię się przed pomocą. Z litością patrzę na prawie 40letnich znajomych,co to codziennie na obiadki do mamusi,mamusia im dziecko odbierze itd itd. a moj Mż na miesiąc wyjechał i w kropce jestem. pies(o 5 rano wstaje by sunie wyprowadzić) przedszkole,autobusem do pracy na koniec swiata…z 3 godzin brakuje żeby sie zorganizować..Matula zagoniona do kursow do przedszkola. Teraz jestem w pracy,-sobota-więc kłopot co z 4latkiem zrobić,jest u tesciów. Aż zgrzyta we mnie że na noc zostać musiał. a przecież najlepiej sie z maluchem dogaduję ,gdy śpi… :) wiem wiem dziadki to najlepsze co moze mieć dziecko :)) Ale te głupie trybiki w głowie,to dumne-dam sobie radę, ta chęć, żeby za długo potem glowy nie zawracali…
Każdy ma chwile lżejsze i cięższe w wychowaniu dziecka. Moi rodzice są sprawni i pomagają mojemu bratu z dziećmi, bo mieszkają blisko siebie. Ja mieszkam za granicą i moi teściowie pomagają mi co prawda regularnie ale dla nich opieka nad dwulatkiem dłużej niz 2 godziny raz na jakiś czas jest po prostu zbyt wyczerpująca. Po odchowaniu swoich dzieci przeszli na życie trochę w slow-modus. Nie są nauczeni do porannego wstawiania skoro świt czy dźwigania 15 kg na ręku czy na barana. Na większą pomoc z ich strony nie mogę liczyć ale akceptuje to. Nie uważam,że są leniwi. rozumiem że każdy wiek rządzi się swoimi prawami. Osoby po 60-tce mogą czuć się przerośnięte opieką nad de facto nie swoim ząbkującym bobasem czy skaczącym z kanapy fanem Spider-Mana. Moga mieć swój świat i wolno im nie opuszczać swojej comfort-zone, jeśli nie czują się w stanie. Oni już ząbkowanie przechodzili i nie powinno się oczekiwać że będą zachwyceni dziadkowaniem tak jak i zdarza się że są rodzice nie zachwyceni rodzicielstwo. Od czasu do czasu fajnie jak pomogą ale rodzicielstwo to ciężki kawałek chleba i główny obowiązek młodych rodziców. Obojga. Nie tylko matki!
Jezu czytam te komentarze młodych, niewyspanych, zmęczonych, umordowanych matek, w brudnych dresach, ze zlewem garów i wiecznych konfliktach z mężem o pierdoły i coraz mniej mi się uśmiecha bycia matką… Jednak nikt tak człowieka nie zniechęci do macierzyństwa, jak inne matki. Pierdziele nie czytam już tych „internetów”, bo tylko się człowiekowi wszystkiego odechciewa…
Nie rób tego błędu, nie zachodź w ciążę, to nie kraj dla dzieci, tutaj ledwo ledwo jako singiel przeżyjesz, mnie nikt nie zmusi do ciąży, musiałaby być wielka wpadka, ale zawsze i na to są alternatywy.. adopcja ze wskazaniem, są pary, które oczekują w kolejce… nie można małego człowieka skazać na życie w tym bagnie w tym kraju
W wieku 17 lat wyprowadzilam sie z domu za porozumieniem stron rodzicow moich i mojego mezczyzny do niego i jego rodzicow ze wzgledu na utrudnienia dojazdow do szkoly. Chlopak jest ode mnie starszy o 6 lat, jestesmy w zwiazku prawie 5 lat co zaowocowalo moją ciążą w wieku 19 lat. Pomyslicie,ze szybko, ze nieodpowiedzialna gowniara…. czasem srodki antykoncepcyjne zawodza, jednak dla nas bylo ogromnym szczesciem wizja posiadania malego czlowieczka. Jako,ze mieszkamy u niego, przez cala moja ciaze tesciowa oraz moja mama wmawialy mi,ze spokojnie mam sobie skonczyc ostatni rok szkoly, podejsc do matury i sie nie martwic, we wszystkim mi pomoga, bylo tak do czasu urodzenia naszej coreczki. Gdy tylko dzieciatko przyszlo na swiat nagle znikneli wszyscy, zostalam sama, mama miala ciagle jakies wymowki, musi jechac do domu bo to bo tamto(mieszka sama….) , nie bedzie nas nachodzic, w koncu nie mieszkamy sami itd….. Stało sie, zamieszkalismy sami …. i co ? nico…. mama zostaje u mnie tylko wtedy, gdy ma w tym jakis interes, np wyjscie do kosmetyczki lub fryzjera i brak dojazdu o pozniejszej porze do domu oddalonego o 30 km od naszego miasta. Co z tego,ze zajmie sie dzieckiem, gdy musze jej podac pod nos obiad, kolacje i wszelkie inne uslugi, ktore to w jej zamierzeniach miala robic ona, gdy tylko pojdziemy ” na swoje”. Tesciowej nie chce obciazac ze wzgledu na jej problemy zdrowotne, nie prosze jej tez z innego powodu, mianowicie doszukuje sie licznych chorob u mojej corki…. jak w ogole mozna mowic takie rzeczy mlodej mamie…. jedyne oparcie w moim partnerze, ktory zharowany po 10 h pracy wraca do domu i chociaz wspiera mnie duchowo, jesli nie ma juz sily. Daje sobie rade, bo musze, walcze bo mam dla kogo ale mam tez ogromny zal, ze kobieta, tak bardzo mi bliska, ma mnie tak bardzo gdzies, liczy sie dla niej tylko jak ona bedzie wygladac w tym czy w tym…. wydaje kase na zbedne pierdoly zamiast pomoc nam, nie mowie tutaj o placeniu rachunkow bo z tym dajemy sobie swietnie rade ale chociaz o kupieniu czegos np potrzebnego dla dziecka, czy zajeciu sie nią podczas gdy ja chcialabym cos poprawic w szkole, nauczyc sie, zeby zdac mature i cos osiagnac, przeciez dziecko to nie koniec swiata, to poczatek. Mimo wszystko gdybym mogla cofnac czas, nic bym nie zmienila, moze jedynie swoje nastawienie co do pomocnych dloni…. Pozdrawiam Aga
Ha! Świetny post. A liczba komentarzy dowodzi, jak bardzo ten temat leży nam na sercu. Ja ze swojego ogródka mogę dorzucić jeszcze jeden kamyczek: czasami rzeczywiście mieszkamy daleko od naszych bliskich. Czasami nawet nie mamy co liczyć na ich niezobowiązującą propozycję typu „a wiesz, wezmę dziś małego/małą na spacer”. Nasz cyrk, nasze małpy. O tym, gdzie mieszkamy i czy mamy teściów/rodziców 300 metrów czy 300 km dalej, również sami – zazwyczaj – możemy decydować. A później wziąć na klatę pokłosie swych decyzji.
Chciałabym zaapelować o to, co następuje: dajcie żyć młodym matkom. Nie możecie im fizycznie pomóc, nie ma sprawy. Żadna z nas nie będzie miała do was o to pretensji. Ale dajcie im być. Oddychać. Czuć się pewnie i bezpiecznie. Pozwólcie im nawet na pomyłki. Na bycie człowiekiem. Nie czepiajcie się do każdej pierdoły, nie podkopujcie ich poczucia wartości, nie kwestionujcie ich decyzji. Mieszkacie daleko? Ok, w takim razie dzwoniąc zapytajcie młodą mamę co u niej, co w niej się dzieje, a nie zasypujcie jej stertą dobrych rad, wyrzutów, lub – co gorsza – polukrowanej krytyki i jadu. Drogie Babcie, Ciocie, starsze Siostrzyczki i inne Życzliwe: pamiętacie jak krucho czułyście się, gdy na świecie pojawiło się Wasze dziecko? Gdy musiałyście zdefiniować swoją obecność w świecie na nowo? I to nie tylko o nieprzespane noce chodzi. Dlaczego zatem tak często dosłownie wypinacie się na te świeżo upieczone matki? Dlaczego gotujecie im to typowe piekiełko? Fochy, pretensje, ignorowanie albo próba przywracania na jedyne słuszne tory…
O tak, piszę o swoich doświadczeniach. O tym, jak „bliskie” mi osoby dołożyły starań, by zepsuć najlepsze miesiące w życiu. Tak się składa, że po porodzie radziłam sobie śpiewająco. Aż sama siebie zadziwiałam. Młodziak – istny anioł. Przespane noce, zero kolek, wzorowy rozwój. Partner zaangażowany, wspierający, obecny. Aż zbyt piękne, by było prawdziwe, więc to moje własne starsze siostry, którym dawniej regularnie pomagałam w opiece nad ich dziećmi, życie zamieniły mi w piekło. Mały skończył trzy miesiące, a ja z zaskoczeniem odkryłam, że zostałam – pod nieobecność, bo przecież nieobecni nie mają racji – wykreowana na wroga publicznego nr 1. Minęły trzy lata i myślę o tym znacznie chłodniej. Przeżyłam. Mostów nie spaliłam. Nauczyłam się czegoś więcej o sobie – i o innych. Nie czuję się w żaden sposób tragicznie wyróżniona traumą tego doświadczenia, a że wiele rodzin daje ciała w analogiczny sposób przekonałam się nie raz. Dystans, dystans i jeszcze raz dystans – to podstawa.
By spuentować przydługi wywód, pozwolę sobie na małą parafrazę tytułu Twojego, Szczęśliva, postu: Bo niedowalanie młodym matkom powinno być czymś naturalnym. Tymczasem…
Pozdrawiam :)
Magda, mądrze piszesz. W rodzinie jest siła, a szczególnie w tej wielopokoleniowej. Nie ma jak pomoc babci. Ja głównie dzięki mojej mamie mogłam skupić się na pracy i na pisaniu doktoratu. Ale ta siła rodziny powinna płynąć w dwie strony. Babcia i dziadek nie mogą poczuć się, że są przez nas „zatrudnieni”. Muszą czuć się jak babcia i dziadek swojego wnuczka/wnuczki. A my młodsi powinniśmy również im pomagać.
Ja już dawno stwierdziłam smutno, że dla mnie to jeden z głównych powodów, dlaczego mamy mało dzieci. Bo ile samemu można ogarnąć?? Wypalając się świątek piątek po 12 godzin plus nocki. Z poczuciem, że nie wypada dziadkom głowy zawracać, skoro sami nie zaproponują choćby spaceru z wnukami…
Bardzo dobry wpis. Jestem mamą 2latki, za 3mies zostanę znowu mama, tym razem chłopca. Jesteśmy z moimi rodzicami sąsiadami. Pomocy żadnej. Też jestem z tych bohaterek które nie lubią prosić sis o pomoc. Jednak nie wyrzymalam, początki ciąży były trudne. Śliny przełknąć nie mogłam całe dnie byłam niwprzytomna sama w domu z 2latka. Maz długi pracuje. Poprosiłam mamę o pomoc żeby chwilę się mała zajęła bo źle się czuję to usłyszałam że po co mi ta druga ciąża. Poplakalam się i więcej nikogo o żadna pomoc nie poproszę :( na nikogo innego nie możemy liczyć niestety
Ciekawy wpis. Ja niestety nie mogę liczyć na żadne wsparcie. Może jeszcze raz na jakiś czas mogę zgłosić się o przysługę do siostry. Niestety dziadkowie są zbyt dumni żeby zaproponować pomoc, odwiedziny czy głupi spacer. No cóż życie jest jakie jest. „Mój cyrk, moje małpy” i to się najczęściej sprawdza. Aż przykro.
Sama dałam radę z dwójką dzieci z różnicą 2 lat. Był zapiernicz, ale bez przesady! Moja śp. Babcia miała trójkę dzieci, prawie rok po roku, rodzinę bardzo daleko, męża wiecznie w pracy i dawała radę, bez pralki, bez kuchenki (tylko piec) i ogrzewanie na węgiel! Użalacie się nad sobą i to jest problem.
Osobna sprawa, to to, że „nasi rodzice”dostawali wsparcie od swoich rodziców i bliskich, ale teraz nie chcą tego „oddawać” tylko wolą się egoistycznie wypinać… Bo dostali ZA DUŻO i nie potrafili docenić.
Proponuję najpierw zaplanować życie i mierzyć siły na zamiary… przykre są relacje dzisiejszych czasów… ale w takiej rzeczywistości przyszło nam żyć… więc może zamiast narzekać warto zacisnąć zęby i wziąć się w garść… *podpisano: mama 1,5 rocznej zołzy i 3,5 letniego „gentelmena”
nie chcę żeby mi pomagała moja matka już wolę się sama wykończyć, niż zeby toksyczny człoawiek nastawiał moje własne dziecko przeciwko mnie
Ale jest i tak że bardzo często dzieci nie doceniają pomocy rodziców tylko żądają nigdy nie dziękując i to jest bardzo przykre że starając się tak mało otrzymujemy w zamian.Więc zamiast narzekać na rodziców pomyślcie czy wina nie leży po obu stronach.
Jestem szczęsciarą – moi rodzice i teściowie wręcz wyrywają sobie wnuka ;) Zawsze bardzo chętnie go zapraszają i tęsknią za nim :)
Odkąd zostałam mamą 5 lat temu dotkliwiej odczulam brak mojej mamy (zmarła 18 lat temu), w każdej ciąży i okresie po porodzie ( mam 3 córeczki, najmłodsza ma 2 miesiące) zastanawiam się co by było gdyby… Czy byłoby mi łatwiej? Czy prosilabym o pomoc? Czy babcią byłaby na posterunku? Zazdroszczę znajomym koleżankom relacji babcia- mama – wnuczka (wnuczek).
Pięknie po prostu,tęsknię za pomocą twej Mamy a nie za nią. W ciężkich chwilach dopiero szczególnie zatesknilas?Przykre,egoizm…
Nie napisała, że tęskni tylko za pomocą mamy…W okresach przełomowych – zakończenie studiów, zawarcie małżeństwa, ciąża, macierzyństwo itd. tęskni się za nieobecnymi rodzicami. Ja tęsknię za moim ojcem i zastanawiam się jakim mógłby być dziadkiem. Nie jest to egoizm. Zdrowy chorego nie zrozumie – widać brak empatii.
A ja nie mam rodziców 300 km od siebie czy teściów 200. Mam rodziców kilka metrów dalej, oboje w pełni sił, ojciec na emeryturze, matka nigdy nie pracowała – w związku z kolejnym bogatym panem. Teściowie nie żyją od dawna, nie zdążyłam ich poznać. Mam dwójkę dzieci – kochanych i mądrych, ale non stop chorujących. Dzieci małe, ja po 40-stce, po raz pierwszy w stabilnej pracy, mąż podobnie. Potrzeba ciągłych zwolnień lekarskich w końcu sprawi, że oboje stracimy pracę. To nie rusza moich rodziców. Uważają, że to nasze dzieci i nasz kłopot. Na retoryczne pytanie – co będzie, jak oboje stracimy pracę i nie będziemy mieli za co z dziećmi żyć, wzruszają ramionami i mówią – podjęliście decyzję, żeby mieć dzieci, więc sobie radźcie.
Dlatego ja zgadzam się w pełni z ludźmi, którzy mówią: mamo, tato, wnuków, ale ani ślubu nie będzie. Wtedy oni rozpacz, a jak to? A takto: będę starą panną/starym kawalerem i dobrze mi z tym. A jeśli tego nie akceptujecie, wyjdę i nie zobaczycie mnie, no chyba, ze po jakichś 20 latach:) na chwilę:)Mam koleżankę, która tak robiła i super. Lepiej nie mieć takich stosunków, niż mają być toksyczne, żadne szantaże, sama mogę mieszkać w pokoju z koleżankami, za 500 pln miesięcznie nawet przeżyję, jak za czasów studenckich, ALE DO CIĄŻY NIKT NA ZIEMI MNIE NIE ZMUSI:)
Dla mnie same wychowanie dziecka nie jest takie ciezkie. Gdyby maz nie chorowal to by bylo duzo lepiej. Jestesmy sami ale dajemy rade i nie poddamy sie.
Ja mam matkę kilka km od nas.Nigdy nie kwapiła się za bardzo by nad odciążyć.Podobnie było z najstarszą córką z pierwszego małżeństwa.Moja mama preferuje teraz ciszę i spokój a mnie uświadomiła że już się nie nadaje na opiekę nad małymi dziećmi.(13 lat temu też najwidoczniej nie miała) Niestety,zdarzyło się tak ,czego obawiałam się najbardziej,że pomiędzy drugą córką a synem jest tylko 19 miesięcy różnicy.Nie planowałam tego,płakałam jak się dowiedziałam że znów jakimś cudem jestem w ciąży ale nie że szczęścia,ze strachu.A dowiedziałam się dopiero w drugim mięsiącu ciąży.Mój tato nie żyje od ponad 20 lat.Teściowie obecnego męża stają na głowie by przykrywać z dalekiego kataru by tylko być chociażby na urodzinach wnuków.Moja mama jak już wpomniałam ma kilka km i przez ten czas zajęła się wnukiem,raz,na 6 godziń. Młodszą wnuczkę omija raczej szerokim łukiem i nie widać żadnego przywiązania.Przykre jest to że moja mama jest jedną z trójki dzieci z domu moich dziadków.Wie doskonale jak ciężko jej rodzice pracowali by zapewnić im wszystko co potrzebują,ale niestety nie mieli dla nich zbyt dużo czasu.Chyba to spowodowało że moja mama zapiera się rękami żeby nie odciążać mnie,bo ja muszę pozgrzytać zębami i wyrywać sobie włosy,bo jestem jeszcze młoda i nie należyi się chwilą dla siebie.Jak moje dzieci będą mieć własne,przysięgam na wszystko co święte,będe się pytać czy nie zabrać wnuków na cały dzień chociażby raz w miesiącu by moje dzieci mogły iść do kina,restauracji czy po prostu na spacer.Mam ogromny żal do mojej mamy i chyba już nic to nie zmieni