Dzień był dzisiaj u nas intensywny, jak chyba każdy poniedziałek u nas. ;-) Potrzebujemy chyba tych poniedziałków po to, żeby na nowo wejść w rytm tygodnia. Miewacie podobnie, że dopiero od wtorku zaczynacie lepiej trybić? Jak to mawia mój Junior. :P
Od kilku tygodni wzięłam też na siebie poranne wyciskanie pomarańczy, z których dzieciaki piją rano sok.
Staram się dawać im ten sok na czczo, bo wtedy jest najlepsze wchłanianie witamin. I po 15-30 minutach podaję im śniadanie. Ale różnie z tym bywa. Czasami czas nas nagli, nie można znaleźć bidonów do szkoły, czy stroju na W-F. I kto wtedy potrafi to znaleźć? No jasne, że tylko ja wiem, gdzie co leży. Nawet jak to coś leży na samym wierzchu, to z samego rana chyba tylko moje oczy potrafią dostrzec coś, czego nie da się przegapić. :D I nie pomaga przygotowywanie rzeczy wieczór wcześniej. Będą się o to potykać przy wychodzeniu z mieszkania, ale zapomną wziąć to ze sobą. :D Nasz poranny klasyk. :-)
Pomaganie w szukaniu zagubionych skarpetek. Czesanie włosów. U chłopców jest w miarę prosta kwestia z czesaniem. Ale u Gai, to zawsze jej dywagacje, czy jeden warkocz, czy dwa. A może jednak rozpuszczone? Opcja rozpuszczonych włosów odpadła ostatnio na szczęście. Nie wiem, jak u Was, w Waszych szkołach czy miejscowościach, ale pomału zaczyna się mówić, że w krakowskich przedszkolach i szkołach jest plaga wszy u dzieci ..
Coś, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe staje się codziennością. Prewencja tutaj to słowo klucz i regularne sprawdzanie głów. Mam nawet plan, by popełnić post na blogu o tym, jak możemy radzić sobie w temacie wszy u dzieci. Przeszłam już chyba przez wszystkie możliwe etapy, rozkminy i inne. A mam wrażenie, że część rodziców nadal nie rozumie, że jeśli taki problem się pojawia, to trzeba działać od razu, informować, bez opóźnienia, pozbywać się ich całą rodziną i pozbywać skutecznie. Dajcie znać, czy taki posty w tym temacie byłby przydatny. Może nawet jako pewnego rodzaju apel? …
Ale wracając do dzisiejszego dnia. Dzieciaki zostały wyprawione do szkoły i przedszkola. Ogarnęłam po nich przestrzeń, czyli już co najmniej pół godziny w plecy. :D W sumie mogłam zostawić do wieczora. Że też nie pomyślałam o tym! :D
A później praca. Nagrania. Maile. Telefony. I ani się nie obejrzałam a już wybiła godzina 16 z minutami i towarzystwo przyszło do domu przyprowadzone przez mojego M., który po raz n-ty stwierdził, że ujarzmić ich w drodze powrotnej, to wyprawa jak na Mont Everest. Każde z nich ma inny problem, każde chce czegoś innego i ciągnie w odwrotną stronę. Przychodzą wszyscy zziajani, rzucają się na podłogę (autentycznie tak to wygląda :D) i krzyczą od wejścia:
– GŁODNY!
– PIĆ!
Codzienny klasyk od poniedziałku do piątku. :D
Nie zdążyłam dzisiaj niestety niczego ugotować, chociaż w planach miałam focaccie ziemniaczaną, ale to czasochłonny przepis i w rezultacie odpuściłam. :( Obiecałam Wam, wiem. nadrobię w tym tygodniu! W ramach braku obiadu zamówiłam dzisiaj pizzę i tym musieli się zadowolić. Nikt nie narzekał. Tyle wygrać. :-)
Później szybki wypad z chłopakami do biblioteki. Mam ambitny plan zachęcić Juniora do czytania. Pierwsza klasa zobowiązuje. ;-) Starszak jest totalnie wciągnięty w czytanie. On mógłby czytać nocami aż do rana, dlatego dostał od Mikołaja specjalną lampkę do czytania, którą przytwierdza do książki i wsiąka w czytelniczy świat. ;-) Próbuję przekonać go do czytnika, ale widzę, że on z tych konserwatywnych dusz, które lubią czytać książki papierowe. Na szczęście w podróży przekonuje się do czytnika i nie musimy zabierać ze sobą dziesiątek książek, aby zaspokoić jego czytelnicze potrzeby. ;-)
Po przyjściu z biblioteki odrabianie lekcji. Nie mają ich dużo. Widzę, że szkoła rozsądnie temat zadań domowych traktuje i nie obciąża dzieciaków, ale u nas odrabianie lekcji nie należy do ulubionych zadań chłopców, dlatego czasami po takiej sesji odrabiania zadań i nadzorowania tego, to po prostu … padam na twarz.
Dzisiaj na szczęście była kolej mojego M. na usypianie dzieci. Uff! Raz on usypia, raz ja. I dzisiaj odetchnęłam. To dzięki temu miałam 30 minut na to, by pochodzić na bieżni, do której powróciłam z przytupem. Mam totalny kryzys w temacie samopoczucia, niestety. Grudzień i styczeń był pod tytułem: powracające anginy. Jestem w trakcie bardzo kompleksowego leczenia, by uniknąć wycinania migdałów. Doszedł mi też lek sterydowy, który w ciągu 3 tygodni brania sprawił, że … przybyło mi w tym 7 kilogramów. Na szczęście lek już odstawiony, zrobił, co miał zrobić, ale jestem spuchnięta, ociężała. Nie dość, że już miałam co zrzucać, to teraz już po prostu mam ochotę usiąść i zapłakać. Jak nie ja. :( Już wiem, że powrót do dobrego samopoczucia zajmie mi dłuuuugi czas. Niestety. Ale nie poddaję się. Jestem dobrej myśli. Dzisiaj miałam dobry start. Byle tylko nie wracać do leków, które mnie pogrążąją… Koniec zrzędzenia! :D
Teraz siedzę pod kocem ogrzewającym (polecam!) – moje odkrycie tej zimy! Lubię rześkie powietrze w domu, ale marznę. Ten koc załatwił wszystko. Ponadto ratował mnie w chorobie, gdy dreszcze nie odpuszczały. Zdecydowanie jest to zakup roku. A teraz chilluję pisząc ten post. :-)
I nawiązując do tytułu mojego postu: czego miałam nie robić dzisiaj wieczorem, ale … jednak to ZROBIŁAM?
Weszłam do kuchni i jednak ogarnęłam ten bajzel! :D Miałam odpuścić, olać ten chaos, włączyć jakiś serial albo dokument czy też podcast. Nie wytrzymałam! :D Ja to jednak chyba za bardzo lubię wstawać do sprzątniętej (przeze mnie!) kuchni. :D No tak już mam. I co ja na to poradzę?! ;-) Ktoś z Was też tak ma? :D
I dopiero teraz siądę do serialu. :D
Brak komentarzy