Ostatnio świat czepia się mężczyzn, którzy są ojcami a przy tym nie zauważają tego, że ojcostwo to nie tylko przynoszenie do domu kasiory i kilkukrotne przytulenie dzieciaka w ciągu dnia.
Świat się zmienia. Cholernie szybko się zmienia. Mam wrażenie, że niemalże wszyscy próbujemy adaptować się do tego pędzącego pociągu, zwanego XXI wiekiem, i świetnie nam to wychodzi. Szczególnie kobiety mają w tej materii genialne zdolności. Mężczyźni, moim skromnym i mam nadzieję niezadufanym ;-) zdaniem, też poruszają się do przodu, jednak odrobinę wolniej ;-)
Jak patrzę na życiorys kobiet w mojej rodzinie, mam na myśli tych, które urodziły się w okolicach roku 1900, to widzę przepaść między mną a nimi. Zdecydowanie musiały mnie wyprzedzać w zdolnościach kulinarnych i okołogospodarczych, bez dwóch zdań. Ja jestem leszczem w porównaniu do nich, na stówę! Widzę jednak, że one były w 100% dla domu i od momentu, w którym zostały matkami, na byciu matkami poprzestały. Ja mam świadomość uciekającego czasu. Mam również potrzebę rozwijania się i coś mnie pcha też w tę stronę, że chcę być na swoim i chcę posiadać plan B, o którym kiedyś tutaj pisałam.
Wracając do tych kobiet – w dzisiejszych czasach kobiety nie tylko odwalają kawał dobrej roboty w domu, a w międzyczasie muszą to wszystko pogodzić z pracą na etacie. Nie ma zmiłuj. Nie każdy ma ten komfort, aby zostać w domu z dziećmi tak długo, jak dusza zapragnie. Taki mamy gospodarczy klimat.
Mężczyźni też przeszli spore przemiany od początku XX wieku. Nie wydaje mi się, aby na początku minionego wieku była jakakolwiek większa szansa na to, że styrany chłop po robocie przychodził do domu i kąpał dzieci, do snu je kładł i tego typu „fanaberie” ;-) Tak jak kobiety wstawały z kurami i dziećmi z samego rańca, tak i kładły się z nimi spać oporządzając je do samego końca. Nikt wtedy raczej nie narzekał na wyalienowanych z lekka facetów, którzy nie angażowali się w to bliskie rodzicielstwo. Chłop przychodził z roboty, odpalał fajkę i szedł na drzemkę. Raczej ogólnie przyjęty standardzik, z których większość była pogodzona, a nawet uznawała to za normalność.
Przepaść dzieli tamte czasy i nasze w kwestii tego, gdzie naszym zdaniem jest miejsce mężczyzny i kobiety. Może jestem małotradycyjna i niekoniecznie wstrzelę się w Wasze upodobania, ale moim zdaniem zarówno kobieta jak i mężczyzna mogą śmiało próbować dzielić się zarówno obowiązkami związanymi z domem jak i wrzucać jakąś część do domowego budżetu. Niekoniecznie po równo -wedle swoich możliwości i zdolności, że tak to ujmę. Jasna sprawa, że u każdego to wygląda inaczej i każdy inaczej to w swojej rodzinie rozdziela. Przyznam, że mimo wszystko najlepiej czuję się jako strażniczka domowego ogniska, która wrzuca jakąś tam finansową cegiełkę do domowego budżetu, a jednocześnie wiem, że mogę w każdym aspekcie związanym z dziećmi i domem liczyć na mojego Męża, który przy okazji dzierży finansowy miecz w naszej rodzinie. Tak jakoś naturalnie to wszystko powyższe się u nas rozdzieliło.
Chciałam jednak w tym poście skupić się przede wszystkich na mężczyznach, bo byłam w ubiegłą sobotę świadkiem otwierającej mi oczy sytuacji, która udowodniła mi, że jeśli facet chce, to potrafi! Ba! I jest dumny z tego, że może być totalnie zaangażowanym w ojcostwo ojcem, który nie szuka wymówek!
W ubiegłą sobotę byłam z moim starszakiem na spacerze. Wracaliśmy akurat z wystawy klocków i żółwim tempem posuwaliśmy naszymi nogami, bo upał dawał się we znaki. Młody ledwo żył a ja czułam się jak europejka na afrykańskiej pustyni, którą przerosła rzeczywistość :D Słabeusz ze mnie pogodowy, przyznaję :D W upały padam jak kawka.
Idziemy i idziemy i nagle starszak dostał wigoru i krzyczy do mnie pokazując paluchem:
– Mama! Pats, pats tam!
– Gdzie mam patrzeć, Skarbie?! – pytam, bo spacerowa alejka pełna ludzi a ja mam zero orientu w tłumie.
– Tam, tam, pats jaki wóziek!
I rzeczywiście. Na ławce siedział a właściwie klęczał mężczyzna, a obok niego stał wózek, który spodobał się mojemu Synalowi. Rzeczywiście, fajna bryka! Przyglądam się z daleka wózkowi i widzę, że należy on do bliźniaków. Jeden dzierży w dłoni butlę z mlekiem, którą co chwilę poprawia mu siedzący obok niego tata. W międzyczasie owy tata przewija drugiego roczniaka, któremu ściąga z pupala pieluchę z ładunkiem. Tamten wierci się, wije i robi wszystko, aby swojemu ojcu uniemożliwić ten higieniczny proceder. A tata niewzruszony, co jakiś czas centruje butlę pierwszemu bąblowi a drugiemu próbuje zapiąć pieluchę żartując i łaskocząc go z lekka. Żongler pierwszej wody! Szłam i podziwiałam kolesia, bo ze stoickim spokojem ogarniał chłopaków. A gdy już tamtego przewinął, to dał mu buziaka w czółko! Tak mi ta cała sytuacja skradła serce, z tym karmieniem, przewijaniem i całowaniem, że wiedziałam, że muszę do faceta podejść. No po prostu muszę i wydukam z siebie jakieś nieskładne zdanie, że chylę czoło, bo jest niesamowity! Prawdziwy ojciec. Kochający, pielęgnujący i na posterunku.
Podchodzę i mówię:
– Jest Pan świetny z tymi chłopakami! Chylę czoło!
A on nic mi nie odpowiedział najpierw, tylko się uśmiechnął. I westchnął po angielsku: „My boys!” i puścił oko ;-) A ja się trochę speszyłam tego angielskiego, ale wyrwało mi się zaraz spontaniczne: „You, guys, are great together!” na co on odparł tłumacząc to na polski:
” Czekaliśmy na nich 7 długich lat i w końcu są!”
I wtedy zrozumiałam, że ci dwaj chłopcy to spełnienie jego marzeń. Wyczekana dwójka, która trafiła na tatę, który nie gubi się w akcji. Zaczęłam sobie wizualizować, że pewnie mama odpoczywa w domu, albo sprząta mieszkanie, a on wziął chłopców na spacer, aby spędzić z nimi fajny czas. Niestraszne mu było to, że jest ich dwójka i że są mali. Zapakował pewnie do wózka zapas pieluch i butlę i tyle w temacie. Uwielbiam!
Bo dzieci to wbrew pozorom nie są nieujarzmione stwory, którym jest w stanie pomóc tylko mama! Dzieci to niesamowicie szybko adaptujące się małe istoty, dla których taki zaangażowany tata to skarb! Jeśli czytają mnie przez przypadek mężczyźni, którym albo nie w smak zajmować się z dzieckiem, albo boją się, że sobie z owym dzieckiem nie poradzą – odwagi, panowie! Dzieciaki same Was zaskoczą i wynagrodzą Wam każdą chwilę! Bo wspomnienia dziecięce nie tworzą się, kiedy nie jesteście razem – one budują się wtedy, kiedy spędzacie ze sobą świetne chwile!
Dzieciaki naprawdę doceniają tych ojców, którzy nie szukają wymówek, i to procentuje dla nich na długie lata a także stanowi fundament i jest przykładem, z którego będą czerpać w swojej dorosłości.
A rzeczywistość pokazuje, że można być zaangażowanym ojcem! Serio! Wystarczy tylko chcieć! Do dzieła, panowie!
Piona!
8 komentarzy
Też mamy bliźniaki i oboje jesteśmy freelancerami, w związku z tym kiedy ja wyjeżdżam na tydzień do? pracy, mąż odkąd córki skończyły rok zostaje z nimi na pełen etat. Ostatniej zimy został z nimi 2 tygodnie, one się od razu pierwszego dnia pochorowały i musiał ogarniać. Daje radę chłopak! A dzieci mu to wynagradzają, nazywając go swoim bohaterem :)
A co w tym takiego dziwnego i niesamowitego? Facet ogarniał problem pieluchy i butli jednocześnie udowadniając tylko to, że da się dostosować do sytuacji ( jak się chce ).
Ja mam takiego wlaśnie zaangażowanego męża☺Choc przyznaję, ze trzeba go odpowiednio zmotywować do tego zaangażowania, bo z wlasnej inicjatywy zajmie sie 2,5-letnim synkiem, ale już roczniak go od zawsze troche przeraza. Ale jak sie go „zachęci”, to z obydwoma daje radę. A z pierwszym nawet dawniej zostawal w domu przez prawie rok, gdy miałam epizod powrotu na pracy na część etatu. Tak wiec dziewczyny, zachęcajcie swoich facetów do zaangażowania i nie wierzcie w ich ściemy typu „Ty kochanie sobie jakoś z tym lepiej radzisz” ?
Jestem ojcem od prawie dwóch lat i nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy powinienem zaangażować się w opiekę nad naszym maleństwem. Nie widzę nawet powodu, żeby robić z tego faktu jakiegoś wielkiego HALO! Naturalnym chyba jest, że będąc parą należy się wspierać, a decydując się na dziecko powinno się chyba dzielić obowiązki sprawiedliwie między obydwoje rodziców. A co do przynoszenia owej „kasiuwary” do domu, to przecież ktoś to musi robić, chyba, że decyzja pada na utrzymanie się z zasiłków, które owszem powinny istnieć ale dla osób z poważnymi życiowymi problemami, a nie problemem z lenistwem. Za poważne problemy uważam np. ciężką chorobę dziecka wymagającą stałej opieki rodziców (doprecyzowuję od razu: np. ciągłe wyjazdy do szpitali, itp.), kalectwo jednego lub obydwojga z rodziców lub jego ciężka choroba. Są z pewnością różne wypadki losowe w których należy udzielić pomocy. Nie popieram zasiłków na alkohol lub narkotyki. W normalnych warunkach rodzina powinna pracować na zmianę, wspierać się w wysiłkach, dzielić obowiązkami i rozpieszczać dziecko wspólnie (albo jak kto woli wychowywać). Taki model obserwuję u wielu moich znajomych i to już jest raczej istniejący stan rzeczy niż odkrycie naukowe żywcem z internetu. Odnoszę jednak wrażenie, że tego nadal może być mało. Ojcowie powinni zostawać z dziećmi w domach na całym etacie, a matki powinny przynosić te wstrętne pieniądze do domu. I to również myślę, że byłoby normalne, czy jest już wręcz spotykane (może to byłby temat do następnego artykułu) tylko że zarówno mama jak i tata powinni to chyba zaakceptować i wcielać w życie, a nie obarczać męską połówkę faktem, że mama nie może jeszcze więcej czasu poświęcać karierze, a tata się sprzeciwia, bo pomimo wszelkich wysiłków to nadal jego wina? Czemu też autorka określa model ojca opiekującego się dziećmi mianem bohatera, żywcem wyjętego z filmu, przecież jest nas tak wielu… Gdyby tylu bohaterów chodziło po świecie, to nie byłoby sensu kręcić o nich filmów. Ale żeby nie być do końca krytycznym, bo córka właśnie wyrywa mi łyżeczkę z budyniem, dodam że kocham takie ojcostwo i cieszę się, że mogę brać w nim udział. Pomimo, że spędzam z małą tak wiele czasu, nie uważam się też za bohatera.
W naszej kulturze zakodowano niesłusznie, że męska opieka nad dzieckiem to obowiązek i do tego przykry. Dopóki ktoś nie uwierzy, że z wyboru spędzi z dziećmi czas i będzie to LEPSZE od browaru z kumplem – będzie kiszka i stałe wykręty.
Bycie Tatą najprostsze nie jest, ale to najlepszy stan jaki można osiągnąć. Mogę to tylko potwierdzić.
Teraz żona jest w szpitalu, bo urodziła mi 3 syna:) a ja w domu już tydzień z dwójką rozbrykanych łobuziaków ( 3 i 4,5 lat) jest ciężko ale ciesze się z każdej chwili z nimi. Nie wiem jak ona to wszystko ogarniała sama… Dzieci to najwiekszy skarb.
Mój mąż, też jest takim zaangażowanym tatą. Co prawda mamy jednego syna, prawie rocznego, ale nie straszne jest mu zostać z większą ilością dzieci- zastanawiał się nawet nad pracą jako niania aby „dorobić”. Karmi, przewija, kąpie, bawi się i czasem kładzie spać, bo to ostatnie nie bardzo mu wychodzi, ale stara się. Najważniejsze aby facet się starał, bo więź z dzieckiem nie przyjdzie ot tak. Ale on to wyniósł z domu, bo teść też zajmował się swoimi synami gdy żona była w pracy.
Są jednak tacy tatusiowie, którym nie chce się zajmować swoimi pociechami, bo są zmęczeni, albo dzieci są „trudne”, albo tak im wygodniej. Nie rozumiem takich osób. Zadanie przerosło, czy nie ma się chęci? Chociaż skłaniam się do pierwszej opcji.