Jeśli czytaliście mój apel, który umieściłam na blogu 2 sierpnia, dotyczący „mamy patrzącej w telefon na placu zabaw”, to jest duża szansa, że chcecie poznać dalszy ciąg tamtej historii. A jeśli go nie czytaliście, to możecie przeczytać tę historię tutaj.
Tamten post przeczytało w ostatnich dniach kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie spodziewałam się, że dotrze on do tak szerokiego grona. Spokojnie mogę napisać, że to tak jakby przeczytało go miasto liczące prawie 100.000 mieszkańców! Nie będę jednak ukrywać, że skrycie liczyłam na cud, i na to, że post ten trafi do właściwej osoby – to był jeden z głównych celów mojej wtorkowej publikacji.
Przy okazji dziękuję Wam za tyle ciepłych słów wsparcia, za trzymanie kciuków i za Wasze osobiste historie, w których podzieliłyście się Waszym doświadczeniem. :* To dawało mi cały czas nadzieję, że znajdziemy tę osobę.
Jeszcze do środowego wieczora byłam zupełnie zrezygnowana, bo nie trafiłam na żaden pewny trop. Otrzymałam w tym czasie kilkanaście maili sugerujących mi pewne osoby, gdyż niektóre Czytelniczki „połączyły pewne kropki”, ale tamte tropy po weryfikacji okazały się pudłem.
Traciłam już nadzieję, że odezwie się właściwa osoba. Ale mój M. mówił mi cały czas, że mam cierpliwie czekać, bo internet wcale nie jest taki ogromny i nadal jest szansa.
Kiedy przedwczoraj o 23.14 dostałam maila o tytule: „Moja siostra” i przeczytałam pierwsze zdania, to serce zaczęło walić mi tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz zemdleję z tych emocji, i osunę się z krzesła.
Po jakimś czasie ochłonęłam i przeczytałam maila jeszcze raz. Nie mogę podzielić się z Wami pełną treścią tego maila ze względu na fakt, że mógłby on zdemaskować Anię, a woli ona zostać anonimowa ze względu na okoliczności, które są bardzo trudne i dynamiczne.
Mój dzisiejszy post jest autoryzowany przez Anię (tak będą ją nazywać w tym poście, choć nie jest to jej prawdziwe imię). Bardzo zależało mi na podzieleniu się z Wami informacją, jak zakończyła się tamta historia. A właściwie to powinnam była napisać „jak się rozpoczęła”, bo dzięki Waszym komentarzom i tej energii, która się zrodziła ( a jednak! Internet to miejsce, gdzie również dzieją się rzeczy dobre, potrzebne!) Ania dostała wiatru w żagle i jest na drodze, by uwolnić się od tego, co ją trzyma w tej trudnej sytuacji!
Nie udało nam się dzisiaj spotkać, gdyż ja błędnie założyłam, że Ania mieszka na co dzień w miejscowości, w której spotkałam ją tamtego dnia na placu zabaw. Wczorajszy mail zatytułowany „Moja siostra” był od siostry Ani. To ona z pomocą ich wspólnej przyjaciółki rozpoznała w tamtym poście kilka detali na temat swojej siostry i miejsca, które opisałam (ja te detale już skasowałam z głównego postu po to, aby Ania i miejsce nie były tak bardzo identyfikowalne) i dlatego postanowiła do mnie napisać. Jestem jej za to bardzo wdzięczna!
Ania na co dzień mieszka na drugim końcu Polski. Odbyłyśmy dzisiaj prawie dwugodzinną rozmowę telefoniczną. W międzyczasie opowiedziałyśmy sobie o naszym życiu, popłakałyśmy się chyba ze cztery razy i pożegnałyśmy z obietnicą regularnego kontaktu. :-)
Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogłyśmy porozmawiać. Mamy w planach we wrześniu spotkanie! :-)
Jak widzicie – a właściwie to „czytacie” – ważę każde słowo w tym poście, musiałam też skorygować odrobinę ten poprzedni post, bo są zarówno plusy jak i minusy tego, że internet wcale nie jest taki duży, jak by się mógł wydawać. Stąd te moje dość zdawkowe zdania i oszczędność detali. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. To wszystko dla dobra sprawy, która jest bardzo skomplikowana – nie napisałam Wam nawet o 10% tego, co wiem.
Ania od wczoraj mieszka już z dzieckiem u swojej siostry. Swoją drogą – siostra nie miała pojęcia, że u Ani dzieją się takie dramatyczne sceny, bo Ania bardzo dobrze to przed siostrą ukrywała… Tak często właśnie robią osoby dotknięte przemocą domową – ukrywają ten fakt, że żyją w przemocowych związkach, zamiatają ten temat pod dywan, przywdziewają różne maski i starają się za wszelką cenę pokazać światu, że dają sobie ze wszystkim same radę.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, jak powiedziała mi Ania, że cały czas się łudzą, że wszystko się jeszcze zmieni na lepsze i dają tysiące kolejnych szans… A jest coraz gorzej. :(
Jeśli Ania mi pozwoli napiszę Wam jeszcze kiedyś, jak się wszystko u niej układa. Jak sama powiedziała – najtrudniejsze jest już za nią. Po raz pierwszy od kilku dobrych lat czuje, że jest w bezpiecznym miejscu.
Dziękuję za Wasze wsparcie – dzięki Waszym polubieniom, komentarzom i udostępnieniom post dotarł do tak dużego grona osób i stał się cud. To dzięki temu, że Wy zostawiliście reakcję pod postem (kciuk, serducho itd.), to algorytm Facebooka uznał, że pokaże ten post innym i nie będzie ograniczał jego widzialności użytkownikom. Tak to działa, dlatego każdy kciuk czy serducho pod każdym moim postem robi mi dzień – bo to dla mnie znak, że mnie czytacie i chcecie widzieć treści ode mnie. Dziękuję :*
No dobra.. Rozpisałam się a miało być krótko. :-) Ściskam! I idę po chusteczkę, bo ja z tych wrażliwych i podczas pisania kilka razy zachlapałam klawiaturę laptopa… :*
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
3 komentarze
❤️
Czy Ani potrzebna jest jakaś pomoc finansowa lub materialna? Może byśmy zorganizowali jakąś zbiórkę? Wsparcie finansowe zawsze trochę pomoże w poczuciu siły i niezależności.
Hm… Moja siostra była w przemocowym związku. Przez kilkanaście lat. Jestem tylko o rok starsza od jej najstarszej córki. Zawsze wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie byłam pewna bo siostra dobrze to ukrywała. Pewnego dnia zadzwoniła do nas, żeby po nią przyjechać. Byłam wtedy z moim ówczesnym chłopakiem, a dziś mężem. Do końca życia nie zapomne5 jak wyglądało jej oko. Jak dzieci zaplakane się pakowaly. Byłam tak wściekła i na siebie i na niego. Teraz minęło już… Kilka lub nawet kilkanaście lat. Ma kogoś innego, jest szczęśliwą babcia5. A ja jestem szczęśliwa, że udało jej się odejść