Gdyby ktoś teraz zupełnie znienacka postawił przede mną kalashnikova z pełnym magazynkiem zaufajcie mi, że z łatwością znalazłabym zarówno osobę jak i byle pretekst do tego, aby ją zgładzić. Emocje, które mi towarzyszą od początku ciąży są pomieszaniem huraganu z tornadem, wichurą, powodzią i suszą w jednym.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie jestem w stanie zapanować w 100% nad moimi chwiejnymi nastrojami. W pierwszej ciąży również nie oszczędzałam otoczenia i serwowałam wszystkim wyjątkowo nabuzowaną rozrywkę. Jeśli dołożę do tego totalne, ale to to-tal-ne roztrzepanie i zerowy brak koncentracji, to doprawdy nie mam zielonego pojęcia jak [no jak, do cholery?!] niektóre kobiety mające bardzo odpowiedzialne profesje dają radę być w ciąży i jednocześnie ciągną swój zawodowy wózek w pełnym wymiarze obowiązków. Dla mnie byłoby to niemożliwe do ogarnięcia. A może presja i konieczność zwyczajnie zmuszają je do tego, aby nie dać się ani senności, ani nie spowalniać koncentracji i lecą na jakimś nieznanym mi turbodoładowaniu?
Zapewne cackam się ze sobą. I pewnie w tym tkwi sęk. Powinnam wziąć się w garść, zakasać rękawy, strzelić sobie potrójne zbożowe espresso i dosiąść mojej miotły. I lecieć na niej jak na kombajnie, taranując przy tym otoczenie ;-) Tymczasem od niedawna pozwalam sobie na to, aby nie robić wszystkiego na 100%. Sztuka odpuszczania sobie w momentach gdy sił brak też jest wyższą szkołą jady, ale uczę jej się. Przecież ileż można próbować być zajebistym lachonem, z chatą wypucowaną na połysk i Mężem, który dokleja sobie sztuczny uśmiech nie dając tak naprawdę rady z żonką, która każe mu jechać na snowboardzie w pełni lata i robić życiowe sztuczki wyjęte z show Davida Copperfielda…
Popatrzcie na to zdjęcie, które dołączyłam do tego postu. Co można o nim powiedzieć? Laska kupiła sobie kwiaty, podnieciła się tym faktem aż tak, że zdecydowała się pokazać to zdjęcie światu, uprzednio prosząc przypadkowego przechodnia o zrobienie tej foty. Pewnie jest całkiem zrównoważoną i szczęśliwą kobietą. Rozmarzoną rusałką na tle lichego graffitti. Tymczasem w momencie, gdy robiła mi siostra to zdjęcie właśnie skończyłam sapać wracając z jednego z krakowskich targów, zdążyłam pokłócić się z Mężem podczas 10 sekundowej rozmowy przez telefon i obiecać sobie w myślach, że dam dzisiaj wszystkim popalić. Taka ze mnie idealna żona, matka i obywatelka ;-)
Mówię Wam. Ktoś regularnie powinien wjeżdżać na moją chatę lub spotykać mnie „na mieście” i zaskakiwać mnie w najmniej odpowiednich momentach. A to gdy wyglądam jak 7 nieszczęść. A to wtedy, gdy krzyczę na moje dziecko. A także wtedy gdy jestem najobrzydliwszą ze wszystkich jędz i wyciskam z mojego Męża flaki i robię z nich kabanosy.
Głośno teraz sobie myślę, a właściwie piszę, i zastanawiam się czy dobrze robię wytłuszczając te moje dyrdymały na te internetowe stronice. I dochodzę do wniosku, że pewnie bardziej są one przydatne mi, niż Wam. Chociaż po wiadomościach, które czasami do mnie wysyłacie dochodzę do wniosku, że te moje przemyślenia czasami otwierają Wam oczy. Jednak chyba najbardziej to mnie one otwierają oczy. Są taką psychoterapią, swoistą analizą, którą serwuję sobie co kilka dni. Bo trudno zatrzymać się w codzienności i zanalizować swoje zachowanie tak na poczekaniu i tuż po śniadaniu. Jednak wtedy gdy zabieram się za pisanie, to jest jakoś łatwiej. Można do tej pisaniny, do tych myśli wrócić po kilku dniach, zrobić rachunek sumienia i zatrzymać się na chwilę.
Ta ciąża jest dla mnie wyzwaniem. Może i nawet nie tyle fizycznym wyzwaniem [choć jest trudniejsza niż ta pierwsza, podczas której robiłam w majtki na każdym najmniejszym zakręcie] co takim mentalnym. Czuję się jak taki kawałek materiału, który sam z siebie wyciska ostatnie krople i dziwi się, że jest już suchy. Nie wiem czy wiecie o co mi chodzi?
Próbuję żyć w zgodzie ze sobą.
Próbuję uświadamiać sobie, że nie jestem pępkiem wszechświata, któremu wszystko się należy.
Któremu to trzeba zagrać tak jak on sobie życzy.
Od kiedy pamiętam myślałam już jako dziecko, że jestem ważna. Najpierw przez rok dopóki nie pojawił się mój brat byłam najważniejszym dzieckiem dla moich rodziców. Później byłam jedyną córką. To też ważna rola, co nie? ;-) Gdy urodził się mój drugi brat byłam najstarszą siostrą. A później spadałam z tego mojego wydumanego piedestału. Z roku na rok dochodziłam do wniosku, że jednak muszę zejść na ziemię.
Bo ani nie będę prezydentem USA, chociaż takie miałam aspiracje.
Ani nie będę pracować w wywiadzie rosyjskim, chociaż taka adrenalina i niebezpieczeństwo mi się marzyły.
Ani też nie polecę w kosmos za tydzień czy dwa, chociaż już są tacy, którzy wzbijają się w te najdalsze przestworza.
A teraz dochodzę do jeszcze innych wniosków.
Teraz już wiem, że nie trzeba robić rzeczy wielkich, największych.
Że to, że te moje działania nie zmienią ludzkości, to nic nie szkodzi.
Grunt, abym dla swoich najbliższych zmieniała rzeczywistość.
Abym to dla nich była najlepszą matką.
I cudowną żoną. Wspierającą siostrą czy kochającą córką.
Nic więcej przecież się nie liczy. Bo to dla nich jestem kimś, kto może zmieniać ich namacalną rzeczywistość. Dlatego też lecę obierać marchewę i trzasnę pyszny rosół, a co! ;-)
8 komentarzy
Może nie jesteś pępkiem wszechświata ale na 100 % jesteś całym światem dla kilku osób, jestem w stanie wymienić od ręki trzy -Twój mąż, Synuś i Żelka w brzuszku.
A rzeczy, które Ty uważasz za zwyczajne są wielkie dla innych np. te wspaniałe randki ;)
Najważniejsze żebyś była w stanie spokojnie spojrzeć w lustro ;)
Spokoju :*
Ola, napisałaś „Spokoju” – to chyba naprawdę ta jedyna deficytowa rzecz w obecnej ciąży. Samonakręcam się, jak to my kobiety mamy często w zwyczaju :-)
rozumiem cię bardzo dobrze :) w drugiej ciąży byłam ciągle i wciąż zła, czasami we śnie byłam taka zła na męża, że zaraz po obudzeniu robiłam mu awanturę, czasami nawet budziłam się z bolącymi szczękami od ich zaciskania z nerwów. och, jak mi było źle z samą sobą… też nie rozumiem, jak kobiety mogą pracować do końca ciąży, podczas kiedy ja nie byłam w stanie zapamiętać tego, czy mam kupić groszek zielony czy ptysiowy… porażka…
jak wiesz, niedługo ci to minie, to takie małe pocieszenie :) a potem będziecie wszyscy z tego żartować ;)
Marta, nie uwierzysz, ale ja przez sen też się wkurzam i budzę się później i mam ochotę chwycić za tasak masarski! :-D
Niech mi to mija, bo bywa to wybitnie męczące! ;-)
Ciąża jest piękna w teorii – nowe życie itp. Fizycznie – to już różnie. Wiele zależy od genów, podejścia, sytuacji.
https://zycienienabogato.blogspot.com/
Wiem, że to starszy post, ale niestety dopiero teraz trafiłam na Twojego bloga. Powiedz mi proszę jak dawałaś sobie radę w ciąży z 1,5 rocznym dzieckiem? Aktualnie jestem na początku ciąży, mam 16 miesięczną córeczkę i ledwo zipie;) Profesor prowadząca ciążę zabroniła mi nosić czy w ogóle podnosić córkę. Mdłości, zmęczenie, zmiany nastrojów… dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak wcześniej aktywnie spędzałyśmy dni. Były wyjścia, zajęcia dla dzieci, wspólne wypady na miasto i inne kawki. Teraz mam ochotę leżeć na kanapie i czekać aż mąż wróci z pracy. Jakaś motywacja? Dobre rady? Będą dla mnie bardzo cenne i warte miliony dolarów wdzięczności;) Pozdrawiam
Kochana, początek ciąży bywa trochę leniwy. Odżyjesz podczas drugiego trymestru :-) Ja zmuszałam się do wszystkiego, a w trzecim miałam bezwzględny nakaz oszczędzania się.
Może tylko te pierwsze tygodnie będą u Ciebie trudne? Trzymam kciuki :-)
Dziękuję za słowa otuchy;) Oby właśnie tak było!