Ekhem… eghm… Czy tylko ja byłam taka mądra, oczytana, doczytana, na czasie, z ekologicznym bzikiem, zaaferowana zdrowym żywieniem, sprawdzonym pochodzeniem produktów, którymi się żywimy, z książkowymi poradnikami na temat karmienia młodziaka na półce, poukładanymi wg kolorów? I czy jestem sama w tym przekonaniu, że to moje żywieniowe wariactwo poszło za daleko?
Ekologiczne słoiczki. Brukselka za 50 PLN/kg w środku zimy. Woda mineralna o odpowiedniej temperaturze. Totalny brak soli w diecie. Sterylizacja wszystkiego co mógłby włożyć do buzi. Soki bez zawartości cukru za 10 PLN/100ml. Chrupki 100% kukurydziane. Rybka z ekologicznych stawów. Kurczaczek, który codziennie wąchał zieloną trawkę i skubał pełzające dżdżowniczki . Cielaczko-króliczek, który kicał i muczał pełną piersią na górskiej łące.
Opamiętałam się. Nie dałam się zwariować. Świadomie wybieram produkty, które wkładam do koszyka. Sprawdzam co wchodzi w ich skład. Jednak są sytuacje kiedy to wylądujecie na zapyziałej wiosce, w której nie uświadczycie eko-sklepów. Na prawie bezludnej greckiej wyspie, na której jest jeden market, w którym obsługa nie jest FAST, za to food, które sprzedają jest very fast. Na autostradzie, na której kupicie albo hot-doga albo wpakujecie całą swoją rodzinę do MacFoodziarni, bo kiszki Wam skręca niemożebnie i musicie zjeść już-teraz, a nie za 200 km. I pech chciał, że nie macie w samochodzie ani banana, ani jabłka, ani prawdziwego jogurciku bez mleka w proszku. A dziecko płacze. Mąż wyrywa sobie włosy z głowy. Dziecko płacze jeszcze głośniej. Na głowie męża włosów już nie uświadczysz, i … pękasz. Pękasz jak maksymalnie napompowany balon i wtedy dajesz Młodziakowi …
- frytki z MacDonalda. Zlinczujecie mnie. Jestem wyrodną i nieodpowiedzialną matką. Obiadku nie chciał. Soku nie chciał. Piersią pogardził. Dostał frytki i cały świat przestał dla niego istnieć. Zanim mu je dałam, schowałam się w szarym kącie MacLuXRestauracji i patrzyłam czy żaden z czytelników i członków najbliższej rodziny na mnie nie patrzy. Odetchnęłam z ulgą. Wszyscy byli zbyt zajęci pchaniem do buzi MacRoyala. To była nasza pierwsza wizyta w tym miejscu od ponad roku. Nie planujemy powrotu, ale kto wie czy kiedyś znowu na autostradzie nie złapie nas głód i wybrzydzanie naszego Synala.
- lody bakaliowe. Wolałam nie patrzeć, na którym miejscu cukier jest w składzie. Zamknęłam oczy i udawałam, że to produkt 0g tłuszczu, 0 kcal i 0g cukru. Młody był w siódmym niebie. Miałam wrażenie, że wydukał z siebie coś w stylu: „Mamo, chcę jeszcze”, ale chyba się przesłyszałam.
- czekoladowe kuleczki śniadaniowe. To jedyny uspokajacz, który działa na Iventego, gdy jest już bardzo zmęczony a ja muszę jeszcze przygotować dla niego kąpiel, znaleźć śpiochy i zrobić kaszkę. Nic nie poradzę na to, że bywam często sama i ogarnięcie obywatela zajmuje dłuższą chwilę. Czekoladowe kulki dają mi dodatkowe 5 minut, podczas których nadrabiam zaległości przed-dobranockowe.
- parówki. Cholera, wszyscy katują się wyrzutami sumienia, gdy jedzą parówki. A Iventy dostaje taką parówkę na śniadanie i żyje. Ma się dobrze. Ich skład jest całkiem porządny. 93-97% mięsa w mięsie. Jak to dzisiaj powiedział mój Mąż odpowiadając na mój argument, że są bardziej wartościowe produkty mięsne niż parówki i nim mnie uspokoił: „Przecież, taki kotlet mielony – bez bułki tartej i przypraw średnio smakuje, right? No właśnie. Jakbym chciał zjeść 100% mięsa to zjem udziec w czystej postaci. A jeśli chcę zjeść parówkę, bo ją lubię, tak jak i ten kotlet mielony, to godzę się na to, że ma w sobie przyprawy i inne smakowe dodatki”. Młody nie zje szyneczki od cudownego-eko masarza. Ale parówkę zje. W dodatku z ketchupem. Grzech podwójny.
Więcej grzechów [chyba] nie pamiętam.
Macie na sumieniu jakieś grzechy żywieniowe, które popełniacie u swoich najmłodszych, czy tylko ja jestem okazyjnie wyrodna i powinnam wrócić na moją eko-ścieżkę, którą obrałam na samym początku i świadomie z niej zrezygnowałam, na rzecz większej ilości luzu i normalności?
29 komentarzy
Mam dwoje dzieci. Nie stać by mnie było na mnie gdybym realizowała zalecenia ekologicznych mam :)
Bullshit. Ekologiczne jedzenie nie musi być drogie. Wie o tym każdy, kto chce dobrze jeść i dobrze żywić swoją rodzinę, a nie zarabia milionów ;)
To fakt. Często wystarczą chęci i dołączenie np.do jakiejś Kooperatywy Spożywczej, które ostatnio prężnie działają w większych miastach.
Biorąc pod uwagę, że kupuję ok 3 kg mięsa tygodniowo, to już na samym tym wydam fortunę. Moje dzieci jedzą drugi obiad razem z tatą gdy ten wraca z pracy, choćby głodne nie były to i tak siedzą i jedzą. Gotowanie im osobno odpada. Nie wierzę w eko ze sklepu, z targu też nie bardzo więc jem to co mam pod ręką dbając by posiłki były zbalansowane.
Ja też mam grzechy na sumieniu. Taki w postaci frytek z Mc Donalda też.
jakie jeszcze? zacznijmy licytację ;-)
Czekolada.
To nie zawsze o to chodzi czy kogos stac czy nie…tzn pewnie jest to jakis problem dla niektorych :) Dla mnie najgorsze jet to ze o ile przy pierwszym dziecku bardzo sie pilnowalismy z jedzeniem i mlody czlowiek poznal smak lizaka dopiero w wieku lat trzech i plakal w przedszkolu kiedy „ciocia” chciala mu dac kanapke z nutella bo „on nie lubi czekolaaadyyy” to przy drugim kiedy starszy juz sie do slodkich smakow przekonal (bo niby dlaczego nie ;) nie ma opcji zeby cos slodkiego nie dostali obydwaj bo jak dostaje jeden to drugi natychmiast donosi ze brat jeszcze nie ma i koniec… Awantura na calego jak mamusia nie da „mimi”… :)
Myślę, że prędzej czy później sytuacja byłaby podobna. Przedszkolaki i koledzy w szkole też kuszą „przysmakami” ;-)
Zofia ostatnio złapała sernik Babci i zaczęła pakować do buzi, jakby nie jadła nigdy. Ostatnio bardzo często jest z nami przy stole i wszystko czai, więc? Ja wszystko. I frytki się zdarzyły, ale z mrożonek i z piekarnika :) Była też buła z burger kinga i inne świństwa. Trudno. Przeżyła. ale za to mieliśmy chwilę spokoju ;)
zazdrocha, że macie to mleczko i jajeczka za miedzą! :-)
Za to mamy jeden sklep, w którym nie ma ziemniaków, bo sprzedaje sąsiad, a do „większego” sklepu 10 km. Coś za coś :)
Ja przy pierwszym dziecku tak panikowałam i co Antek wyrósł mi na totalnego niejadka i nie je żadnych owoców prócz bananów warzywa tylko w zupie ale za parówki i frytki z wielkiego żółtego M by się pokroić dał z Hanią nie mam takiego problemu to typ tak jak mama całe życie na warzywach i je wszystko ale kulki czekoladowe to najpyszniejsze śniadanko :) Wszystko jest dla ludzi i w rozsądnych granicach
uff. odetchnęłam, że nie tylko my jesteśmy lekko parówkowi ;-P
mój półroczniak na widok czekolady przytrzymuje mi rękę, żebym czasem sama nie zeżarła, także teges… ale eko też jada z maminego ogródeczka warzywka bez nawozów i tych innych świndli. Myślę, że trzeba znaleźć granicę, bo w innym wypadku można oszaleć, a wyrzuty sumienia zjedzą biedne matki :)
haha! zazdrośnik! ;-D
uwielbiam Cię :D
zaczynam się bać! ;-D
Moim największym grzechem w dotychczasowym ekologicznym macierzyństwie są paluszki, słone i nie słone ale zawsze z solą:(brrr Niestety to one dają mi kilka minut by odetchnąć w całej tej gonitwie za ponad rocznym mega żywotnym dzieckiem…no więc..tak! Zapraszam do nas, bo czasem robię smaczne i zdrowe śniadania dla mojej córki;) https://mroznytrojwymiar.blogspot.com/
ekstra są Twoje przepisy!
Mam 4 letniego syna. Do 1,5 roku nie dałam mu frytki, czekolady, parówki i innych atrakcji.
Ale.. niemożliwe jest wychowanie dziecka bez takich grzechów żywieniowych.
Także teraz zdarza mu się zjadać to i owo. Udało mi się uchronić go jedynie na razie przed napojami gazowanymi :) reszty już próbował. Frytki oczywiście uwielbia, ale jada tylko okazjonalnie. Jest przy tym niesamowicie szczęśliwy. Wszystko jest dla ludzi :)
„Wszystko jest dla ludzi :)” otóż to!
My z synem na wakacjach ponad rok temu- Mały miał prawie 3 lata.. Jedziemy do portu na kolację, pytam Tomka: „Synku, a co Ty chciałbyś zjeść na kolację? Może makaronik, a może rybkę?”.. Na co Tomek odpowiada:”A mają w tej restauracji parówki?” .. Ja w ogóle nie jem mięsa, a sam widok i zapach wędlin wszelakich mnie obrzydza.. Więc najchętniej oszczędziłabym sobie konieczności posiadania tego typu artykułów w domu, ale NIE DA SIĘ!! Parówki to chyba podstawa żywienia większości dzieci w tym wieku! Z keczupem rzecz jasna… Do Maca też jeździmy nie częściej niż raz w roku, w wyjątkowych okolicznościach – ostatnio około 3 tygodnie temu.. Tomek najpierw chciał lody, ale potem poprosił o cheesburgera, a jak już go dostał to chyba 5 razy powtórzył: „Ale to jest przepyszne!” Życie po prostu!! :)
Dominika, dawaj namiar na zdrowe i smaczne parówki, serio mówię :-)
Jak mam możliwość, to kupuje cielęce w okolicznych sprawdzonych sklepach a la eko- bo do tych prawdziwych eko, gdzie wszystko kosztuje milion pięćset sto dziewięćset nie chodzę.. A jak akurat nie jestem w pobliżu, to według mnie najlepsze są parówki z szynki Sokołowa – tak mówią moi rodzice i tak wynika z opakowania (tj. mają ok 94% mięsa), bo ja jak już wspomniałam, w życiu nie miałam w ustach żadnej parówki :)
Ale teraz to dopiero mnie zlinczujecie… zapomniałam o moich największym grzechu głównym- Ja kompletnie, ale to kompletnie nie radzę sobie z gotowaniem, mimo uwierzcie usilnych prób- dlatego dopóki się dało jechałam na słoiczkach, potem gotowała niania, a teraz stołujemy się głównie w restauaracjach :)
Ty okrutny burżuju ;-)))
Jestem maniakiem czytania etykiet. Maniakiem antycukrowym. Maniakiem antyglutenowym. Jestem maniakiem :( Trzeba przyznać :) A jakiś czas temu biczowałam się za podawanie parówek. Teraz sie już nie biczuję, bo nie podaję. Mamy zakaz odgórny. Trzeba się było dostosować. Przynajmniej lżej mi sie żyje :) Ale gdy moje dziecko było zdrowe jadło dużo rzeczy z kategorii „normalne”. Wszystko bowiem jest dla ludzi, trzeba tylko zachować rozsądek i umiar.
ja też przestałam się biczować i dobrze mi z tym! :-)