post archiwalny I 2017
Trochę w ramach noworocznych podsumowań i odrobinę pod wpływem kilku komentarzy, w których niektórzy dziwili mi się „jak mogę robić tak a nie inaczej, skoro powinno się robić tylko tak, jak robią oni” ;-), doszłam do wniosku, że czas postawić kawę na ławę.
Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa Waszych wyborów i „grzeszków”, których nie żałujecie, a może nawet popełniacie je wielokrotnie, z premedytacją i w nosie macie, co powiedzą inni. Jakiś czas temu, niedługo po narodzinach mojego pierwszego syna, doszłam do wniosku, że w nosie mam to, co pomyślą inni. Życie jest od tego, aby je przeżyć po swojemu i dokonywać wyborów najlepszych dla nas w danej sytuacji.
Co więcej – życie jest na tyle krótkie, że nie warto robić rzeczy wbrew sobie, aby zadowolić jedynie innych i to na krótko. Wyzbyłam się wyrzutów sumienia, które niepotrzebnie mnie martwiły, kiedy moje otoczenie robiło wielkie oczy, gdy zrobiłam coś tak czy inaczej.
No to lecimy! ;-)
1. Cholernie się cieszę, że nie mieszkam ani z moimi teściami ani z rodzicami.
Jakiś czas temu było dość blisko sytuacji, w której mieliśmy zamieszkać obok jednych z nich. Bardzo się cieszę, że do tego nie doszło. Nie dlatego, że mam coś przeciwko którejkolwiek osobie, ale uważam, że jest świetnie, kiedy odwiedzamy się raz na jakiś czas i nasze spotkania są raczej odświętne a nie codzienne. Ja jestem dość trudną w pożyciu osobą, chadzam swoimi ścieżkami i ponad wszystko potrzebuję au-to-no-mii! Próby narzucania swojego zdania nawet dyskretne męczyłyby mnie, tymczasem ja wolę być „na swoim” bo mam swobodę, o którą od zawsze zabiegałam.
Sama wyprowadziłam się z domu w wieku 18 lat, co zapowiadałam moim rodzicom odkąd skończyłam 14 lat, i to była jedna z najlepszych decyzji mojego życia. To odświeżyło wtedy nasze kontakty i naprowadziło nasze relacje na dobre tory.
A teraz wolę dmuchać na zimne i czytając niektóre Wasze historie z teściami w tle cieszę się, że jest, jak jest. Swoje 4 ściany są nie do przecenienia ;-) Wiem, że niektórzy z Was chwalą sobie mieszkanie ze swoją rodziną, bo nie ma zgrzytów a jest pomoc przy dzieciach. Rozumiem, to jednak nie dla mnie.
2. Bezczelnie korzystam z kojca dla dzieci :D
Niedobra ja! ;-) Pisałam kiedyś o tym [tutaj], że kojec dla dziecka, takie drewniane ogrodzenie długości ok. 4-5 metrów, jest dla nas wybawieniem. Jest ono w naszym salonie i to jest taka dedykowana przestrzeń dla naszego juniora. Tam są jego zabawki, stolik, krzesełko. Kiedy gotuję obiad, mam chłopaka na oku i nie muszę się martwić, że coś znowu knuje w swoim pokoju, który jest znacząco oddalony od kuchni i nie mogłabym go wtedy mieć na oku.
Albo, gdy potrzebuję skorzystać z toalety, też mogę go w nim zostawić, aby choć na chwilę odreagować w samotności. Tak, taka samotność jest luksusem :D
Niektórzy takie kojce nazywają więzieniem i oskarżają mnie o to, że ograniczam dziecku zdolności poznawcze. Tiaaaaa :D Moje chłopaki [nawet starszak!] lubią ten kojec, który przez większość dnia jest i tak otwarty, a one aż do niego lgną. Co znaczy tyle, że go lubią :P
3. Cieszę się, że mieszkamy w Polsce!
Jakiś czas temu wisiało nad nami widmo przeprowadzki do Stanów. Co prawda dla większości naszych znajomych, taka informacja była niesamowita i mogliby lecieć tam już-teraz w podskokach. Tak my modliliśmy się niemalże, aby jednak sytuacja się zmieniła, i byśmy mogli zostać w Polsce.
Ja już swoje na obczyźnie odmieszkałam i chociaż wokół mnie byli wtedy sami świetni ludzie, to uważam, że nikt nie zrozumie Słowianina tak jak drugi Słowianin ;-) Z perspektywy czasu wiem, że związki z obcokrajowcami też mi nie służyły. I mimo że moja znajomość angielskiego była ponadprzeciętna i porozumiewałam się bez przeszkód, tak powrót do Polski uznałam za świetną decyzję.
Wiem, że część z Was na obczyźnie odżyła. I to jest cudowne, czego Wam gratuluję! Ja lepiej czuję się w Polsce, co oczywiście zawsze może się kiedyś zmienić. Jak pokazuje nam zmieniająca się sytuacja naszego kraju – przyszłość tutaj czasami może nie wydawać się zbyt pewna, niestety.
4. Świetnie, że nie czekałam dłużej z drugim dzieckiem.
Nasza rodzina była w lekkim szoku, kiedy oznajmiliśmy im, że spodziewamy się drugiego dziecka. Nasz starszak miał wtedy półtora roku. Nie zapomnę ich twarzy, kiedy przyjechaliśmy z nowiną :D Była radość, ale pewnie również strach, czego nie dało się nie zauważyć. Pewnie biedni bali się, czy damy sobie radę :D
Naprawdę, cieszę się, że nie zwlekaliśmy z drugim dzieckiem, jak to miałam kiedyś w planach. W chwili obecnej mamy już dwójkę kumatych brzdąców i myślimy o trzecim.
P.S. Jeśli kiedykolwiek przyjedziemy do naszych rodziców z informacją o kolejnej ciąży, to od razu podsunę im najpierw wygodny fotel i szklankę wody :D
5. W końcu mówię to, co myślę.
Kiedyś byłam bardziej nieśmiałą niewiastą i kolokwialnie to ujmując „dygałam się” podejmować decyzje. Asertywność nie była moją mocną stroną. A teraz? Teraz biada tym, którzy wejdą mi w drogę, bo czasami koszę tuż przy ziemi i nie czaję się nic a nic.
Życie od razu stało się prostsze a i ludzie z dziwnymi zamiarami jakby naturalnie się wykruszyli. Polecam! ;-)
6. Cieszę się, że bloguję!
Wiecie, ile razy miałam blogowanie rzucać „w cholerę”, bo negatywne komentarze albo czasochłonność tego zajęcia, albo totalny brak wiary w siebie, dawały mi w dupę? Najbardziej mnie chyba demotywowały teksty w stylu: „A czym się zajmujesz? Blogujesz? Fajnie, no fajnie. Nie no, suuuper. I jak długo zamierzasz blogować? A nie myślałaś o jakimś poważniejszym zajęciu?” :D
Zaparłam się, bo ja naprawdę kocham robić to, co robię. Kocham ludzi, uwielbiam kobiety i udowodniłam przede wszystkim sobie, że podążanie za swoimi marzeniami o stworzeniu pozytywnej społeczności kobiet [mężczyźni też już tutaj są – panowie, świetnie, że się coraz częściej ujawniacie!], to była właściwa droga. A przede wszystkim była to moja droga i wara od oceniania, czy to poważne czy niepoważne zajęcie ;P Mi daje cholerną radość. Koniec, kropka :-)
7. Jak dobrze, że odsiewałam ziarno od plew i poczekałam na mojego Męża!
Pamiętam, gdy kiedyś moja babcia zasiała we mnie ziarno staropanieństwa i szybko doprowadziłam ją do pionu. Po kolejnym nieudanym związku, kiedy to część mojej rodziny zdążyła się już do faceta przyzwyczaić, ja dziękowałam mu za wspólny czas i nadal uparcie szukałam, przesiewałam, selekcjonowałam.
Doszłam do wniosku, że życie mogę spędzić tylko z facetem, którego pokocham i będziemy niczym alfa i omega. Ja potrzebowałam emocji, temperamentu, stawiania mnie do pionu. I teraz dopiero to wszystko mam! Wcześniej to były tylko namiastki.
Dlatego wiem już, że warto czekać na właściwą osobę a nie cumować przy pierwszej lepszej przystani.
I na koniec moje ulubione [!]:
❝ Co cię obchodzi, co mówią obcy ludzie, jeśli sama czujesz się szczęśliwa? To twoje życie. Tylko ty zapłacisz za swoje błędy i tylko ty zyskasz na swoich trafnych decyzjach. Pamiętaj o tym. ❞
– Reyes Monforte
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat lub nie chcecie zgubić informacji w nim zawartych możecie go udostępnić – z góry dziękuję! :*
26 komentarzy
Ja nie żałuję, że urodziłam pierwsze dziecko nie mając mieszkania, samochodu, ani pracy. Nie-do-pomyślenia dla wielu moich znajomych. Nie żałuję również, że nie pracuję na etat.
Bardzo przyjemnie to czytać, super że się realizujesz w swojej rodzinie! Oby – jeśli tego zechcecie – się rozwijała, bo ze swojego doświadczenia (jestem piąty) wiem, że duża rodzina i kochający się rodzice to naprawdę niebywały skarb, który potrafi życie odmienić i ustawić, a czasem i ocalić. Szczęśliwego nowego roku Szczęśliva;-)
w 100%zgadzam sie z punktem 1 drugi punkt tez nasz jeden pokoj robi za kojec dzieciecy widze wszystko z kazdego miejsca w mieszkaniu na szczescie juz nie dlugo,punkt 4 tez nalezy do nas mamy troje dzieci rok po roku wesolo;))))czyli jak jedno mialo 4 miesiace to bylo drugie i jak drugie mialo cztery miesiace bylo wiadomo juz o trzecim ale kooooonieeeeccc i po piate tez cala prawda.pozdrawiam matka polka ktora nigdy nie myslala o trojce dzieci i lubi pospac
Pierwszy punkt to jakby o mnie ?
ja natomiast bardzo żałuję, że nie mam pod ręką ani jednej babci. bez jej pomocy przy dwójce dzieci bywa bardzo ciężko. niemniej dopisałabym jeszcze jeden punkt: dzieci nauczyły mnie wreszcie asertywności :) dzięki nim potrafię odmówić każdemu, jeżeli tylko nie mam na to siły, ani ochoty- już nie mam wyrzutów sumienia, że kogoś gdzieś nie zawiozłam (bo osoba ta nie lubi komunikacji miejskiej), coś dla kogoś nie zrobiłam etc…. :) piękna umiejętność :)
Czym mogę się pochwalić? Umiejętnością podążania za sobą. Kiedyś szło mi lepiej, teraz liczę się ze zdaniem Męża (w sytuacjach, które dotyczą nas obojga) i nie zawsze jest tak, jakbym to widziała. Ale nadal staram się żyć tak, by to MI było dobrze, bo to MOJE życie. I tak zamieszkałam z facetem przed ślubem, rzucam pracę, jeśli totalnie mnie ona wypala, a jeśli nie chce mi się z kimś gadać, to nie gadam.
Rozumiem Twoje podejście, jest świetne! Mam nadzieję, że za parę lat będę tak silna jak Ty i uda mi się dojść do kompromisów polepszających moje życie. Pozdrawiam :)
Moje drugie dziecko jest niechrzczone i nieszczepione, bo tak uważam za słuszne i już nie uległam presji, jak przy pierwszym :) cały czas się przeprowadzany i żyjemy w wynajmowanych domach co dla większości jest nie do pomyślenia i wciąż pytają kiedy się ustabilizujemy ? Niedługo wracam do Polski i większość osób puka się w głowę, jak to słyszy … acha ! I wzięłam ślub cywilny z moim portugalskim, starszym o 12 lat mężem w Irlandii i nie zaprosiłam nikogo poza świadkami :) i dobrze mi z tym! Do dzisiaj nie żałuje ;)
Wow, brawo za odwagę w podążanie za swoimi potrzebami☺️ Jestem naprawdę pod wrażeniem- ludzi którzy zamiast realizować oczekiwania otoczenia patrzą w głąb siebie i starają się sobie tak zorganizować rzeczywistość aby była ona- ich. Sama się tego uczę, choć jestem oporną uczennicą widzę pierwsze małe sukcesy w tej materii?
Mogłabym się podpisać pod każdym punktem przy czym ja chyba od zawsze mówiłam to, co myślę i mam już trójkę dzieci ;)
Z większością się zgodzę ale punkt 7 to moja totalna porażka. Facet zostawił mnie po 7 latach z dwójką dzieci. Rujnując przy tym wiarę w miłość i uczciwe związki.
Pięć lat spędziłam w NYC, wróciłam 11 lat temu, bez wiekszego żalu i senytmentu. Nie ogladam sie wstecz, pozamiatalam i jestem wdzieczna mojej mamie, że mnie utwierdziła w słuszności mojej decyzji i choć moja rodzina mieszka ponad 300km ode mnie to ja i tak czuje że jestem u siebie.
Szanowna Pani!! Rewelacja. Mam nadzieję, że w nowym roku przybędzie mi trochę odwagi, aby uporządkować sprawy, o których Pani pisze. Super, że są ludzie, którzy się dzielą takimi decyzjami. To sprawia, że widzę światełko w tunelu – może i mnie się uda…
Pozdrawiam :) :)
A jakby dziecko ktore zaczyna chodzic i stanelo przy nim
I zaczelo szarpac z radosci:P to kojec by sie nie przewrocil?
Nie ma takiej opcji. Bardzo stabilna konstrukcja. Testowana przez 3 lata :-)
Muszę przyznać, że wszystkie Twoje decyzje są dla mnie do pomyślenia. Natomiast Ty je zrealizowałaś i dzięki temu jest co czytać :)
W większości przypadków sie zgadzam. Jedynie na obczyźnie nie bywałam …. A co do kojca… Chwale i polecam:) Nasz był na tyle duży ze często leżeliśmy w nim we troje( mama, tata i synek) . W nim były wszystkie zabawki i nic sie nie walało po mieszkaniu. Mój syn tez bardzo go lubił. Odsprzedałam kojec koleżance , i gdy byliśmy u niej w odwiedzinach mój mały az sie rozpromienił :) i tylko w nim sie chciał bawić z młodszym kolegą. Bo kojarzył go pozytywnie.
Co innego jak ktoś zostawia w kojcu płaczące lub zaniedbane dziecko… wtedy to jest klatka … i moze zostawić traumę na całe życie…
Ja podjęłam w zeszłym roku taką jedną decyzję, której nikt nie potrafił zrozumieć, odeszłam od męża, zakończyłam oficjlanie coś, co nie istniało już od dawna. Dzisiaj od osób, które wtedy mnie krytykowały często słyszę, że dobrze zrobiłam, że wreszcie odzylam. Teraz żyję w nowym lepszym związku z czlowiekiem, na którego zawsze mogę liczyć i który dla mojej trzyletniej córki już jest członkiem rodziny. A od mojej mamy, kiedy staję w naprawdę trudnej sytucji słyszę, że „dobrze, że już nie jesteś z P., bo w obecnej sytuacji nie dość, że by Cię nie wspierał to jeszcze by Ci nie dał żyć dobijajac Cię”.
Warto o swoim szczęściu decydować wbrew wszystkiemu, bo zwykle to my sami wiemy, co dla nas najlepsze.
Ładnie podsumowane. Gratuluję odwagi do podejmowania takich trudnych decyzji i trzymania się ich. I powodzenia w dalszym ich utrzymaniu :) Pozdrawiam serdecznie, Gustavo Woltmann
Naprawde super podsumowanie. Ja rowniez patrze na nowy rok nowymi oczami I mam nadzieje ze nie zabraknie mi odwagi aby je zrealizowac! Najwazniejsze to dazyc do szczescia I samozadowolenia a nie zadawalac wszystkich dookola a samemu chodzic z nosem na kwinte.
Jestem w depresji. W zeszłym roku zdiagnozowano u mnie chorobę dwubiegunową.
Moje życie to faktycznie były same górki i doliny.
Aktualnie szukam stabilizacji w chorobie. Biorę leki które powinny mi ją zapewnić, ale niestety to niemożliwe. Nie umiem przepracować swojej traumy. Ponadto mieszkam z mężem u teściów. To dobrzy ludzie. Niestety czuję się tu znowu jak mała dziewczynka która musi się podporządkować.
Tak jak Ty wcześnie wyprowadziłam się z domu. Nie lubię jeśli ktoś narzuca mi swoje poglądy. Mam mojego wspaniałego męża który bardzo o mnie dba i stara się zrozumieć moją chorobę. Kilka razy zakładałam bloga. Kończyło się albo na założeniu, albo na pierwszym wpisie.
Moje aktualne zajęcie, to walka z chorobą. Z początkiem tego roku przyszła moja przegrana – przyznano mi prawo do renty… Wierzę jednak, że ta porażka okaże się kiedyś moim sukcesem. Wydaję dużo pieniędzy na leczenie, ale niestety żeby naprawdę chwycić byka za rogi musiałabym wyjechać do prywatnej kliniki, a tu już pojawia się kwota 10 tys. za miesiąc.
Zastanawiam się czasem czy nie poprosić kogoś o pomoc. Niestety nie jestem jeszcze tak silna żeby pokazać swoją prawdziwą twarz z chorobą. Bardzo spodobał mi się ten post. Nie walczysz z chorobą, jesteś sobą z wewnętrznych przekonań, tak poprostu znalazłaś złoty środek na swoje szczęście. Gratuluję. Podziwiam i zazdroszczę, ale jednocześnie dziękuję bo trochę mnie to motywuje. Za kilka dni kończę 24 lata. Mało jak na takie doświadczenia i przyszłość. Dla mnie to już bardzo poważny wiek. Chciałabym znaleźć pasję.
Masz na to jakąś receptę? Zakładam, że dużo czytasz/czytałaś (ładnie piszesz) i możesz polecić mi jakąś książkę, artykuł który pomoże poszukać siebie?
Pozdrawiam
Agnieszko, czytałaś książkę: „Sekret”? :-)
leczylam sie na chorobe dwubiegunowa – napewno warto oprócz lekarstw isc na terapie indywidualna , a ksiazke polecam autor J. Canfield i M. victor Hansen ” Miej odwagę zwyciężać ! „” – wybierz z niej to co najlepsze dla ciebie
Agnieszko, jakkolwiek banalnie to zabrzmi: też mam 24 lata, choruję na CHAD, jestem na rencie od 8 lat, leczę się od 12, ale mam również cudownego męża. I on pozwala mi czuć że wygrywam z tym cholerstwem każdego dnia. Tak po krotce na pewno dobrze byłoby, żebyś chodziła na terapię. To bardzo ważne. Wiem jakie kosztowne, gdy wizyty są prywatne, ale naprawdę pomagają przetrwać i żyć. Natomiast leki.. Mówi się że to tylko „dodatek”, ale uważam, że to bzdura. Wiem, że bez leków już by mnie nie było. I też nie odnaleźli dla mnie jeszcze „tego” zestawu. Ale wiem że musi kiedyś się to zmienić. Ta choroba niszczy, ale wygrywając każdy dzień wygrywasz siebie! Jako pracę własną polecam książkę „zaburzenia afektywne dwubiegunowe podręcznik pacjenta, jak opanować wahania nastroju” wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego (taka pomarańczowa książka).
Jesteś super ?
Wspaniały post, na prawdę! :-) Zgadzam się zupełnie, a najbardziej z pierwszym punktem :-)
Ja prawie 4 lata temu też wzięłam życie w swoje ręce i postanowiłam podejmować swoje własne decyzje. Właśnie wtedy zdecydowałam się na ślub z moim obecnym mężem, wbrew bardzo dużemu oporowi moich rodziców, którzy zawsze chcieli układać moje życie tak jak oni chcą. Nie będę nawet przytaczać argumentów jakie przedstawiali, bo jak o tym myślę to, aż jest mi za nich wstyd. Wspomnę tylko, że chwilę po naszej decyzji o ślubie mój wówczas narzeczony miał udar (na szczęście obecnie nie ma po tym nawet śladu), a wojna z rodzicami zaczęła się po tym jak byl jeszcze w szpitalu(tak, właśnie wtedy kiedy potrzebne było wsparcie). Resztę każdy sobie dopowie… Takiego piekła jak mi wtedy zafundowali nie życzę nikomu, zwlaszcza, że miał być to nasz cudowny czas przygotowań do ślubu ;-) Reasumując, podjęłam własną decyzję i jestem na prawdę szczęśliwa. Gdybym miała zrobić to jeszcze raz, nie wahalabym się nawet chwili :-)
Przepraszam za przydługi komentarz, ale cieszę się, że w końcu się z tego wygadałam :-)
Gratulacje!!!