Doszłam do wniosku, że pisanie pamiętnika z tego okresu będzie dla mnie cudownym otrzeźwieniem w czasach, gdy pandemia już się zakończy. Nie spodziewajcie się po tych zapiskach żadnych górnolotnych i wybitnie mądrych przemyśleń. To będzie raczej spontaniczny zapis moich myśli, których mam dziesiątki każdego dnia i aż gotują się w mojej głowie.
Zresztą, założę się, że w Waszych głowach też zapewne buzuje. Mam rację, czy może totalnie spudłowałam?
Chciałam zacząć spisywanie moich myśli już w czwartek, 12 marca, kiedy moje dzieci po raz pierwszy nie poszły do przedszkola. Rzeczywistość jednak mnie przerosła i doszłam do wniosku, że najpierw musimy ogarnąć tę naszą rzeczywistość na nowo, aby nasz codzienny, rodzinny harmonogram nabrał nowych, sensownych wymiarów, bo jednak sporo się u nas zmieniło. Teraz wszystko jest dopasowane pod nasze dzieciaki, dla których ta nowa rzeczywistość wcale nie jest taka kolorowa. Szczególnie po moim Starszaku widzę, że tęskni za przedszkolem, za dziećmi i tym jego dawnym rytmem dnia. Z kolei mój M. wziął opiekę nad dziećmi w dużej części na siebie, abym ja mogła pracować, choć to jest duuużym teraz wyzwaniem!
Czwartek 26.03.2020 to był dla mnie kolejny niestety cholernie stresujący dzień.
Kiedy to piszę to mamy piątkowe przedpołudnie i jestem w o wiele lepszym nastroju, ale wczoraj było ze mną hmmm … słabo? Bardziej psychicznie niż fizycznie, jeśli mogę to dookreślić. Właściwie to od piątkowej nocy, która wypadła 13 marca czyli prawie dwa tygodnie temu, siedziałam cały czas jak na szpilkach, jak na tykającej bombie, która miałam wrażenie, że zaraz pier..lnie i zachwieje całym moim światem. Dwa tygodnie temu mój M. w nocy 13.03 nagle dostał gorączki. Żadnych innych objawów. Facet, którego raczej grypa opuszcza a nawet jeśli bierze go jakieś przeziębienie, to raczej nie gorączkuje. Wiecie, co wtedy pomyślałam, kiedy pokazał mi wynik na termometrze oscylujący wokół 39.2 bodajże?
Nic w stylu: „O jeju!”, „Och, co to takiego?”. W głowie miałam jedno:
„O kurwa! Tylko nie to.”
Zero kataru, zero kaszlu. Tylko nagły skok temperatury i osłabienie. Grunt mi się pod nogami osunął, bo w głowie dudniło tylko jedno: pierdolony koronawirus. Na przekleństwa w tej serii postów nie przepraszam.
Ale ponad wszystko pomyślałam, że nie mogę panikować choć w środku spalałam się tak naprawdę z nerwów. Czekaliśmy na rozwój wypadków. W ciągu następnych dwóch dni jego temperatura spadła i oscylowała wokół 37,7 -37,5, ale raczej widać było dość spore skoki i spadku. Nie było stabilnie. Czyli wiadome było, że coś się w organizmie dzieje. Następnego dnia pojawił się u niego suchy kaszel i ciężkość w klatce piersiowej, ale bez duszności. Samopoczucie powiedzmy, że 6/10. To wtedy skojarzyłam, że Starszak od 5 dni ma suchy kaszel bez żadnych innych objawów. Myślałam, że to znowu problem kurzu i roztoczy, i zabrałam się wtedy za gruntowne porządki, odkurzanie, pranie i tak dalej. W tym samym czasie skojarzyłam, że tej nocy, kiedy mój M. miał gorączkę, to ja miałam epizod biegunki. Inaczej sraczki. Sraczki – dziwaczki, jeśli mam być dokładniejsza, bo nawiedziła ona tylko mnie a przez cały dzień jedliśmy to samo.
I w tym momencie ostrzegam – ten mój koronawirusowy pamiętniczek to nie będą liryczne zapiski eleganckiej paniusi. Raczej będzie się tutaj zderzać prawdziwa, pachnąco-śmierdząca codzienność z epizodami radości i zmęczenia. ;-)
W czwartym dniu mojemu M. gorączka spadła i przez kolejnych 4-6 dni (wybaczcie, dokładnie nie pamiętam czy tych dni było 4 czy 6, bo straciłam rachubę) utrzymywał się stan podgorączkowy. Kaszel bardziej się nasilał i pojawił się ból w klatce piersiowej przy głębszym wdechu, ale nic poza tym. Stan był raczej stabilny, bo z jednej strony gorączka minęła, ale pojawił się większy kaszel i osłabienie. Monitorowaliśmy sytuację, choć wielokrotnie pojawiały się w naszych głowach myśli, aby zrobić test na koronawirusa, ale to temat na osobną kartkę z kalendarza, bo to co w naszym kraju odpierdala służba zdrowia i stacje sanitarno-epidemiologiczne, to temat na osobny wątek. Tak, bo to się w naszym kraju nie dzieje. To się ODPIERDALA i jeśli nie lubicie przekleństw, to ja Wam zasugeruję, żebyście w tym momencie może przestali czytać te moje wypociny, bo przekleństw może być tutaj raczej więcej niż mniej.
Perypetie związane z testem na koronawirusa opiszę może jutro, o ile dzieci pozwolą a ja będę potrafiła zebrać te moje myśli w jakąś w miarę logiczną całość. Dlatego jutro ok. godz. 20.00 wejdźcie bezpośrednio na mój blog www.szczesliva.pl i nowa kartka z kalendarza powinna się już pojawić. Na Fanpage’u też Wam przypomnę, a najlepiej zapiszcie się na powiadomienia, które wysyła mój Fanpage. Może uda mi się też opisać, czym się „leczyliśmy”, o ile można to tak nazwać. A jeśli nie jutro to pojutrze podrzucę Wam garść moich doświadczeń.
Jak wyglądał nasz czwarteczek, czyli wczorajszy dzień?
Godz. 5.20
Oj, było wybornie :-D Gaia zrobiła pobudeczkę o godz. 5.20 i za cholerę jasną nie pozwoliła mi się zdrzemnąć, aby dociągnąć ze snem chociaż do 7.00 z minutami, czyli dla mnie ostatnio godziny granicznej, po której jestem w miarę przytomna. :D Za to wynagrodziła mi to swoją wczesną drzemką o godzinie 11.00, podczas której zamiast pójść się zdrzemnąć, to zapierdzielałam na szmacie, bo musiałam jakoś rozładować napięcie a sprzątanie mi w tym pomaga. Jak nie rozładuję takiego napięcia, to odbija się to później na reszcie rodziny, a ja robię wszystko, aby jednak ofiar nie było. ;-)
Godz. 8.00
Na śniadanie już całe obudzone towarzystwo zażyczyło sobie kolejno od najstarszego do najmłodszej: płatki z mlekiem, kaszkę mannę i płatki z mlekiem. Nie wiem, czy to jest najzdrowsza śniadaniowa opcja, ale zdecydowanie jest to najmniej czasochłonna dla rodzica, dlatego też po tak wczesnej pobudce nie oponowałam.
Godz. 8.30
Mój M. zrobił kawę (Skarbie :*) , a ja przyszykowałam dla niego pierwszą porcję specyfików. Jeszcze tydzień temu mi chłopina marudził, że przesadzam i że futruję go „niewiadomoczym”. Ale od paru dni przestał marudzić i pokornie bierze to, co mu daję. Ostatnie dwa tygodnie to była dla nas naprawdę duża huśtawka i może mi się facet zarzekać, że wcale się niczym nie martwił, ale ja wiem swoje. Psychicznie jesteśmy trochę przeczołgani.
Godz. 10.30
Zapukał do drzwi kurier. Z maską na twarzy i w jednorazowych rękawiczkach przekazał mi dużą paczkę. A były w niej różne mąki, drożdże i inne rzeczy, z których robimy domowe wypieki. Niestety, drożdży w naszych okolicznych sklepach już nie uświadczysz a ja ponad wszystko unikam wyjść z domu, z wiadomych względów i również innych, o których napiszę w kolejnych dniach. Paczkę zdezynfekowałam z wierzchu.
Godz. 11.00
Gaia poszła na drzemkę. Matko, ile ona się musiała namarudzić zanim zasnęła! Ja zaczęłam ogarnianie mieszkania, mój M. zaczął robić chleb a ja w międzyczasie zajęłam chłopców tworzeniem własnych kompozycji naklejkowych. Miałam różne brylanciki i wypukłe naklejki ze sklepu Tiger Copenhagen, kolorowy papier i chłopcy byl totalnie pochłonięci naklejkową zabawą
Godz.13. 00
Czas na kolejną kawę, w tle leciał Netflix i produkcja pt. „100 ludzi” (świetne eksperymenty społeczne!).Na obiad był…. japierdzielę! Wiecie, że za cholerę nie mogę sobie przypomnieć co jedliśmy na obiad? Kojarzę surówkę z marchewki i jabłka. A tak! Był łosoś. Wiem, że niektórzy go nie uznają z racji względów zdrowotnych. Ja go wczoraj uznałam. :D
Godz.15.00
Wyciągnęłam z zamrażarki kazjerki, których zrobiłam zapas jeszcze tydzień temu. Odmrażam je dla dzieci na kolację i smakują dokładnie tak, jak by były prosto z pieca. :D Zamrażanie to jednak zajebiaszcza opcja. Mogłabym mieć odrobinę większy zamrażalnik, ale o tym jeszcze pomyślę. Jak duże macie zamrażalniki? Dużo mrozicie, mało a może w ogóle?
Godz. 16.00
Zaczęłam robić z Gaią „Teczkę 2-latka”, którą kupiłam jeszcze jakiś czas temu. Ona uwielbia plastyczne prace. Ekhm… Tak je uwielbia, że wczoraj wystarczyły jej 2 minuty mojej nieuwagi, aby wpierdzielić 3 rysiki ciemnych kredek, które z namiętnością tak pogryzła, że ledwo mogłam jej doczyścić trzonowe zęby po tej jej kredkowej przygodzie. Masakra. Buzia cała czarna a zęby wyglądały na początku jak po jakiejś ostatniej fazie próchnicy. 30 minut czyszczenia i jeszcze nie były super białe.
Godz. 17.00
Chłopcy grają w Minecrafta a ja biorę Gaię do wanny. To jest ten czas, kiedy bez najmniejszych wyrzutów sumienia dorzucam jej kolejne zabawki do wanny a w międzyczasie odpisuję na telefonie na Wasze maile, także kiedy otrzymujecie ode mnie odpowiedź w godzinach 17.00-18.00 to zapewne siedzę wtedy na podłodze naszej łazienki opierając się o kibelek i wystukuję litery na telefonie marudząc przy okazji, aby Gaia nie chlapała mnie wodą. :D Klasyk!
Godz. 18.00
Ja już mam dosyć, to znaczy musi o tej godzinie albo wjechać kolejna kawa albo zielona herbata, ew. matcha. Tylko one mnie potrafią reanimować ostatnio, aby dotrwać do 24.00. Gaia zabiera Teśkowi Lego. Teosiek uderza ją w plecy. Gaia płacze. Ivo ją pociesza. Następnie Ivo dostaje kuksańca od Teośka bez okazji i kłótnia gotowa. Mniej więcej o tej godzinie patrzę na zegar i modlę się, aby wskazówki jednak przyspieszyły :D
Godz. 20.00.
Chłopcy idą do wanny a Gaia zaczęła oglądać z moim M. jakieś bajki. I ostrzegam chłopaków:
– Tylko tak się bawcie, żeby nie nurkować, żebym nie musiała później Wam tych włosów suszyć godzinę!
Wiadomo – oni mają długie włosy i suszenie ich uwielbiam, ale … nie każdego dnia. :D Przyszłam do łazienki kontrolnie po 5 minutach i co? I (kurła) w prezencie dostałam suszenie ich włosów, bo nurkowanie zaliczyli zaraz po tym, jak wyszłam. Standardzik. :D I oczywiście cała podłoga w łazience mokra. Gdyby nie to urządzenie do zbierania wody przy myciu okien, to ocipiałabym chyba! Ratuje mnie. :D
Godz. 21.00
Popatrzyłam na mojego M. a ten … odpada od ściany. :D Próbował się facet zdrzemnąć, ale Gaia postanowiła skakać na jego brzuchu w rytmach bonanzy. :D Good girl! Nie spać – zwiedzać! :D ;-)
Godz. 21.15
Ja z chłopcami w ich pokoju. Mój M. z Gaią w nosidle uprawia bujanie na piłce od fitnessu. Tak wygląda usypianie wieczorne tej dziewczyny. :D Ze mną zasypia leżąc w łożku, z nim w nosidle.
Godz. 22.00
Zerwałam się na dwie nogi, bo zorientowałam się, że przysnęłam u chłopców w pokoju. Okazało się, że mój M. też przysnął z Gaią. Wyszliśmy z sypialni i zaczęliśmy kolejny odcinek Nowego Papieża na HBO Go. M. nalał lampkę wina i ledwo trzymając oczy otwarte obejrzeliśmy dwa odcinki. Lubię ten serial. Nie tylko za fabułę, ale też za muzykę, która przypomina mi moje dawne czasy klubowe. ;-)
Godz. 24.00
Poszliśmy spać, a tuż przed snem obiecałam sobie, że od następnego dnia zdecydowanie zmniejszam częstotliwość czytania informacji o koronawirusie. To mnie totalnie spala w środku. A przy każdej informacji o kolejnym zgonie w Polsce czuję strach o bliskich. Wiem jedno – #zostańwdomu to podstawa i to mogę zrobić. Cała reszta jest poza moją kontrolą. Idąc spać nie wiedziałam, że następnego dnia będę dzwonić na infolinię o koronawirusie, do stacji epidemiologicznych i na oddziały zakaźne krakowskich szpitali. Ale o tym postaram się napisać jutro – cyrk na kółkach!
Zdrowia, kochani! I do jutra! Widzimy się na blogu ok. 20.00 i poopowiadam Wam trochę o naszych ostatnich perypetiach… I obawach.
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić. Dziękuję! Do zobaczenia jutro na blogu po godz.20.00!
Brak komentarzy