Na tym ziemskim padole jest całe mnóstwo indywiduów, których uwielbiam i z którymi jest mi po drodze. Dzisiaj nie będzie o nich. Bo równocześnie jest też sporo osób, z którymi mi nie jest po drodze, i to ich właśnie wezmę dzisiaj na tapetę.
Ten post należy traktować z dużym przymrużeniem oka. W razie niezastosowania się do tego zalecenia, nie odpowiadam za interpretacje „z sufitu” ;-)
To był przepis, który chodził za mną dwa lata! Aż w końcu przemogłam się! ;-) Zastanawiałam się jak zrobić marshmallows, słodkie pianki rozpływające się w ustach, i w końcu mam! Ten przepis jest jednym z najprostszych i udających się na 100% :-)
Do całkiem niedawna byłam piękną-żwawą-dwudziestokilkuletnią dziewczyną, która miała już jedno dziecko i planowała kolejne. W wieku trzydziestu lat miałam już [albo tylko?! ;-)] dwóch synów.
Dyżurny komentarz dużej części naszego społeczeństwa kierowany w stronę matek i nie tylko, którym to komentarzem śmiało pomału moglibyśmy zacząć podcierać nasze 4 litery:
„Ty masz ciężko?! A co miały powiedzieć kobiety 50 lat temu!”
Uczę się, cały czas się uczę. Pokonuję małymi krokami dystans, który dzieli mnie między „mną teraz” a „mną, do której dążę”. Czeka mnie długa droga. Wyboista, kręta i nieskończona. Widzę na szczęście światełko w tunelu.
Mam nieodparte wrażenie, że mimo to, że próbujemy się wyswobodzić z tej modnej kiedyś szufladki, że „dobra matka, to idealna matka”, która w domu ma porządek, dzieci chodzą czyste 24/7, śpi po 4h na dobę i jeszcze pracuje na etacie wyglądając jak seksbomba, to nadal co poniektórzy podziwiamy kobiety udowadniające całemu światu, że można „dalej, szybciej, mocniej, wielozadaniowo, z jęzorem na wierzchu, ledwo ledwo, dysząc ale do przodu, szarpiąc, walcząc i w ogóle.”
Bywają takie dni, że słucham drugiej strony i nie dowierzam. Całe szczęście niewiele jest takich chwil, że mam rzeczywiście wrażenie, jakbyśmy się co najmniej na innych planetach urodzili.