Nigdy nie byłam botanikiem i raczej nigdy nim nie będę. Kiepski ze mnie biolog, nie będę ukrywać. Mniej więcej wiem, jakich roślin powinnam unikać, jeśli już w dzieciństwie miałam z nimi styczność. I to przed nimi ostrzegam moje dzieci.
Dostaję od Was wiele maili każdego dnia. Są dni kiedy dostaję ich naprawdę sporo i chociaż czytam wszystkie, to nie jestem fizycznie w stanie na wszystkie odpowiedzieć. Zdarzają się jednak sytuacje, w których treść maila tak mnie porusza czy wytrąca łyżkę w trakcie jedzenia zupy, że nie sposób na nie nie odpisać. Choćby w jednym zdaniu.
Ta historia i te informacje mnie przytłoczyły. Na prośbę Dominiki zdecydowałam się jej historią podzielić z Wami. Przyznam się Wam bez bicia, że ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. :( Biję się w pierś! Gdyby nie mail od Dominiki dalej bym żyła w niewiedzy. Co więcej – w pierwszych latach mojego życia niemalże rokrocznie byliśmy z rodzicami nad morzem i nigdy nie spotkałam się z taką przestrogą.
Kiedy dostałam wiadomość od Magdy G. zdębiałam. Na początku spanikowałam i to zdrowo, ponieważ zdawało mi się, że chyba u starszaka zaobserwowałam taką dziurkę przy prawym uchu.
Jak pewnie wiecie – mam trójkę dzieci. Starszaka, który ma 10 lat. Juniora, który niebawem skończy 8 lat. I 5,5 letnią Gaię. Od ok. roku mogę śmiało powiedzieć, że z moimi dziećmi możliwa jest „współpraca”. Przykład? Proszę bardzo. :-) Nareszcie podróże samochodem przestały być nieustannym, frustrującym i męczącym koncertem życzeń i marudzenia (aczkolwiek choroba lokomocyjna jak była tak jest, ale to temat na osobny post). Poranne wstawanie do szkoły i przedszkola też idzie sprawniej niż jeszcze rok temu (ale żeby nie było – nadal bywają dni, że mam ochotę ich wypchnąć za drzwi i powiedzieć, żeby radzili sobie sami :P).
Dzisiejszy post piszę z ogromną przyjemnością i mam przeczucie, że moje polecenia z tego miesiąca również i Wam przypadną do gustu. :-) Gdybym napisała, że „mam pewność, że się Wam spodobają”, to bym zabrzmiała zbyt dosadnie zapewne, ale serio – jestem prawie pewna, że kto ma te kosmetyki, ten jest w nich równie mocno rozkochany jak ja. :-)
To jeden z tych postów otrzymanych od Czytelników, do których nie dopiszę mojego komentarza. Postanowiłam opublikować go w całości, korygując jedynie imiona, aby autorka i jej rodzina czuli się anonimowo.
Sporo komentarzy pojawiło się w tym temacie pod zdjęciami z naszych ponad tygodniowych wakacji w Norwegii. Kilka osób zadało też to pytanie w mailach do mnie. Zauważyłam, że temat ten wywołał pewne poruszenie, a że ja nie przepadam za niedomówieniami i nie robię tajemnic z tematów, które tajemnicze dla mnie nie są, to dzisiaj podzielę się z Wami prawdziwymi powodami wizyty w Norwegii z moim Ivem, bez pozostałych członków naszej familii. :-)