Nie jestem i nigdy nie byłam rodzicem idealnym. Gdybyśmy sobie tutaj stanęli w rządku razem z naszymi dziećmi, to pewnie miałabym najbardziej uświnione legginsy ze wszystkich, moje najmłodsze byłoby złapane z nieprzewiniętym ładunkiem w pieluszce a starszak dłubałby w nosie.
Nie będę tutaj publicznie nikogo oskarżać. Nie będę też wieszać psów na nikim. Umówmy się, że każdy jest dorosły i wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że każde nasze poczynania wiążą się z konsekwencjami.
Niestety, jestem w tym mało zaszczytnym gronie rodziców, którzy co prawda mają świadomość tego, że jazda samochodem to nie są przelewki, ale w ferworze codzienności szybko zapominają o tym, że to ja jestem odpowiedzialna za niemalże każdy aspekt jazdy, a nie dziecko czy ktokolwiek inny.
To niesamowite jak fakt posiadania lub nieposiadania dziecka może ludziom namieszać w głowach. Nigdy nie sądziłam, że dziecko może być tak wybitnie utrudniającym życie okazem, którego należy się wręcz wystrzegać.
Nie mam zamiaru wejść tym tekstem w polemikę, czy wolno lub czy nie wolno bić dzieci. Nie poruszę też gorącego tematu, czy klaps to już jest bicie, czy jeszcze nie.
Powiem Wam teraz zupełnie szczerze, że momentami szlag jasny mnie trafia, gdy patrzę do lustra. Są tygodnie, że się sobie podobam i przymykam oko na wszelkie niedoskonałości, a właściwie to ich nie widzę.
Uwielbiam wiosnę. Jaram się nią jak durna. Zimowe płaszcze schowałam już na dalsze wieszaki, a mój ulubiony i wyświechtany wiosenny zamszowy płaszcz dyżuruje już dumnie przy drzwiach wejściowych.
Potraktujcie ten post jak ostrzeżenie. Tę wiadomość dostałam od Anety dwa dni temu i nie mogłam tamtego wieczoru zmrużyć oka, bo przypomniałam sobie naszą sytuację sprzed pół roku, gdzie mój Junior wywinął nam podobną akcję.