Kiedy słyszę te dyrdymały o tym, żeby kobiety wreszcie się ogarnęły i przestały w ciąży masowo chodzić na zwolnienia lekarskie, to nóż w kieszeni mi się otwiera!
Mam w pamięci początki mojego macierzyństwa. To był wybitnie intensywny okres, obfitujący w nieprzespane noce, tysiące znaków zapytania i niewyjaśnionych zagadek z pogranicza pielęgnacji i wychowania tego małego człowieka.
Najłatwiej jest zwinąć po sobie uszy, udać że nic się nie stało. Zwyczajnie zniknąć we mgle. To przecież takie łatwe. Schować głowę w piasek i pokazać całemu światu, że to nas nie dotyczy.
Za moment dojdę do tego, skąd to całe moje dzisiejsze wyznanie. Najpierw jednak nakreślę Wam scenkę rodzajową. Byliśmy całkiem niedawno u moich Teściów, którzy wokół swojego domu mają dość sporą działkę. Pomiędzy ziemniakami i krzakami malin znajduje się świeżo wycięte drzewo.
Nigdy nie sądziłam, że moim problemem będzie zasypianie i budzenie się w środku nocy, a czasami nawet bezsenność. Raczej nie miewałam trudności w tej materii. Zasypianie przychodziło mi szybko a budziłam się zazwyczaj późnym rankiem.
Są czasami takie dni, że podsumowałabym je krótko: „Szkoda gadać…”. Ostatnio miewam ich może nie tyle coraz więcej, bo w sumie utrzymują się pewnie na kilku procentach w skali roku, co przeżywam je intensywniej i niepotrzebnie analizuję je na tysiąc sposobów.
Nie zwierzam Wam się ze wszystkich moich problemów. I tak już wiecie pewnie o mnie zbyt wiele niż macie ochotę, bo ja z tych, które nie potrafią trzymać języka za zębami.
Jestem w takim punkcie życia, w którym zaczynam dostrzegać, że moje tygodnie i miesiące nabierają rozpędu. Cholernie się cieszę, bo jeszcze przed paroma laty byłam typem zwalniającym, wypalonym, bez większej życiowej werwy.