Całkiem niedawno pewna osoba stwierdziła z przekonaniem, że mi jest za dobrze. Za dobrze w życiu.
Dobra, przyznaję, to była prowokacja. Iventy jeszcze nie opanował gry w szachy, a to dlatego, że jego rodzicielka, z którą spędza większość dnia, w szachy grać nie potrafi ;-) Ale tym razem nie o szachach być miało.
Uff! Och! Ach! Yayyy!
Na wstępie dziękuję Wam po stokroć za Wasze genialne opisy! Gdy je czytałam, żyłam Waszymi pragnieniami. Serio! Wiem co to znaczy móc wyjechać w siną dal z mężem i dzieckiem u boku. Oczyścić swoje myśli z rutynowej codzienności. Zapomnieć o problemach. Zapomnieć o zlewie pełnym naczyń, o wiecznie klejącej się podłodze, cotygodniowych zmaganiach z wózkiem zakupowym, drałowaniu do pracy na 8.00 z wywieszonym językiem i wysłuchiwaniu dyrdymałów od coraz to bardziej elokwentnych przełożonych. Zapomnieć o dziecku uwieszonym naszej nogawki, domagającym się nieustannej atencji i kreatywnych zabaw.
W drugim Odcinku Jak nie zwariować na macierzyńskim muszę dokonać weryfikacji kilku moich tez, które ośmieliłam się rzucić na wirtualne stronice szczeslivej.pl w pierwszym Odcinku [ link TUTAJ].
Na wstępie wyjaśnię przewrotny początek tytułu tego tekstu – otóż, tak jak Państwo Gucwińscy ze swoim cyklem „Z kamerą wśród zwierząt” kiedyś starali się nam przybliżyć świat zwierząt, ja postaram się przybliżyć świat lokalnych [ i nie tylko] miejscówek [ mieszkamy w Krakowie, ale ostatnio jesteśmy bardzo mobilni ;-) ] , w których nie zginiecie z dzieckiem, co więcej – posłużą Wam one za ciekawe miejsce wypadowe, gdzie albo dobrze zjecie, albo napijecie się dobrej kawy, albo będą one atrakcją samą w sobie. Nie będą to miejsca dedykowane głównie rodzicom z dziećmi, pomimo to wychodzą one naprzeciw oczekiwaniom par, które zdecydowały o powiększeniu rodziny.