Synu, Ty już chyba czujesz ciężar zbliżających się pierwszych urodzin. Zaczynasz nieśmiało stawiać pierwsze kroki i próbujesz być multitaskerem niesłychanym: jednocześnie chcesz klaskać, chodzić i krzyczeć. Synchronizacja tych czynności idzie Ci całkiem przyzwoicie ;-)
Odkąd pamiętam zwierzęta były obecne w moim życiu. Pierwsze rybki i chomiki dostaliśmy z bratem od rodziców w wieku 6 lat. Opiekowaliśmy się nimi dość przyzwoicie, o czym mógł świadczyć fakt, że namiętnie się rozmnażały. Dokonywały także aktów bestialstwa, ale ten fakt przemilczmy – nie sądzę abyśmy mogli mieć na to jakikolwiek wpływ. Po rybkach i chomikach przyszedł czas na psa i kota. Kot po roku od nas uciekł, pies natomiast miał się całkiem dobrze. Ogromny sznaucer olbrzym grzecznie pilnował naszego mieszkania i ogrodu. Nie przepadałam za wychodzeniem z nim na spacery. Strzelał „dwójeczkę” średnio co 15 minut, a ja musiałam się za niego publicznie wstydzić. Przyznaję bez bicia – nie miałam w zwyczaju zbierać do woreczka pozostałości, które ostawały się po nim na zielonej trawce.
Ostatnio dużo myślę. Spotykam się w myślach sama ze sobą i analizuję. Dumam, jakby to powiedział mój mąż. Macierzyństwo jest zdecydowanie stanem myślowego skupienia. I całe szczęście. Matka myśląca to skarb. Te moje myśli zamieniają się w życzenia. Życzenia, które latają mi w myślach niczym latawce. To są marzenia. Skryte i jawne. Jak już zacznę marzyć to koniec świata. Lecę po bandzie. Loty w kosmos, prywatne wyspy, urodziny na środku oceanu. Ale, cholera, lubię te moje marzenia! Utopijne, dalekie i wyjątkowo kolorowe. Co więcej, mam przeczucie, że część z nich uda mi się zrealizować.
Polskie rodziny nie są wybredne, gdy przychodzi im spędzić niedzielę w swoim gronie. To właśnie w ten dzień nadrabiamy wszystko, co odłożyliśmy od poniedziałku do piątku. My też zaliczamy się do tego zacnego grona ;-) Bez znaczenia czy jesteście rodziną: 1+1, 2 z brzuszkiem, 2+1, 2+2, tudzież inną kombinacją matematyczno-familijną. Wy zapewne także poświęcacie/święcicie ten dzień równie kreatywnie ;-P
Nie owijając w bawełnę i oszczędzając Wam przydługich wstępów powiem jedno: to czy nie zwariujesz z dzieckiem w domu [ i ze sobą również] zależy wyłącznie od Ciebie. W zależności od Twojej sytuacji zawodowej i rodzinnej, masz przed sobą 12 miesięcy, z którymi musisz coś zrobić. Im wcześniej zorganizujesz sobie codzienność, tym lepiej dla Ciebie. Jeśli Twój bamber jest wyjątkowo łaskawy i naśladuje Smerfa Śpiocha, to masz prawdziwe pole do popisu.
Bloguję sobie w swoim [szczeslivym;-)] tempie już ponad rok. Zaczęło się jak zwykle niewinnie – stan błogosławiony przyczynił się do moich uzewnętrznień, co z pokorą przyjął szablon CSS na tej blogowej platformie. Czytelnicy przychodzili i odchodzili. Duża część z nich została i nadal, z mniejszą lub większą chęcią, czyta moje wypociny, pisze maile i zadaje pytania.
Pewnie wiesz, co mam na myśli. Od małego patrzyłaś na te dwie kobiety jak na wzór do naśladowania. Nieważne, że kazały Ci zakładać rękawiczki, gdy wcale nie było Ci zimno. Karmiły pomidorówką, mimo że za nią nie przepadałaś. Piłowały wieczorami niczym piła mechaniczna o to, czy masz odrobione lekcje i jesteś spakowana do szkoły. Sprawdzały czy kurz, który miałaś wytrzeć z półek, starłaś w każdym miejscu, czy może próbowałaś się wymigać.
Mam dla Was 10 rzeczy, które z przymrużeniem oka warto/należy/powinno się/wypadałoby zrobić ze swoim wybrankiem zanim powiecie sobie sakramentalne czy niesakramentalne TAK. Każdy z naszych związków ma inną historię, ale każda ma w sobie coś z Monty Pytona, moim skromnym zdaniem ;-) Dlatego bardzo jestem ciekawa, czy któryś z tych punktów miał miejsce na Waszej karuzeli związkowej. Część z poniższych jest poparta moim doświadczeniem, a część doświadczeniem innych doświadczonych ;-)